Życiorys: Kaladrin (autor: Bast)
Na imię mi Kaladrin – po prostu Kaladrin. Urodziłem się w państwie zwanym powszechnie Heborem, ale ja uważam je za jedyne Prawdziwe Królestwo na całym kontynencie. Mój ojciec był człowiekiem i jednym z najpoważniejszych kapłanów-wojowników Amala Czarnego jakich znałem. Piszę o nim w czasie przeszłym, ponieważ już odszedł do swojego Boga, którego ubóstwiał ponad życie – zginął w Jego imieniu. Matki nigdy nie znałem, nawet nie wiem jak miała na imię. Mało się o niej mówiło w naszym domu. A mieszkaliśmy przez cały mój okres dziecięcy, a później młodzieńczy w mieście Tergot. Tam też poznałem arkana magii, którą obecnie cenię ponad wszystko. Już jako dziecko okazywałem duże zainteresowanie w tych sprawach, a z racji tego iż mój ojciec był rozsądnym człowiekiem, posłał mnie więc do tamtejszej Szkoły Magii „Rait Huan”.
Początki były trudne – moje nieposłuszeństwo i brak powagi doprowadzały do wszelakich kar i zawieszeń. Trwało to tak długo, dopóki ojciec nie przemówił mi do rozsądku. Później szkoła wydała mi się łatwiejsza. Osiągałem lepsze wyniki, aż nadszedł czas egzaminu i przydzielania do klas. Mój egzamin wypadł nieźle, a klasa którą wybrałem spośród wielu mi dostępnych zwana była Klasą Mistrzów Przywołań. W wieku 17 lat byłem już tak zwanym zdolnym uczniem, jednak rygor i powaga, jaką stosowano dawała mi się we znaki. Przez wszystkie lata ojciec, a później szkoła wpajali mi wszelakie doktryny i zasady, prawa boskie i przykazania – teoria szła w parze z praktyką. Gdy zaczynał się mój wiek dojrzały, a ja zaliczałem egzaminy jeden za drugim ( magia pochłonęła mnie całkowicie ) mój ojciec przygotowywał się do jednej z tych wypraw religijnych na cześć Amala – niestety już z niej nie powrócił – miałem wtedy 19 lat. W zastępstwie za brak ojca szkoła dała mnie pod opiekę jednemu z najokrutniejszych nauczycieli. Był za to najlepszym z Mistrzów Sprowadzania jakich spotkałem ( a było ich wielu ), tak więc z dwojga złego tylko to miało dla mnie znaczenie. Haran Armoniladisnar, bo tak brzmiało jego imię, pokazał mi prawdziwą magię. Przez 2 lata życia pod jednym dachem z tym człowiekiem, nauczyłem się prawdziwej sztuki, osiągnąłem wiedzę, którą musiałbym wpajać w szkole przez długie lata. Poznałem świat i ludzi, poznałem życie i śmierć, nauczyłem się czcić Najwyższego jak magię, którą pokochałem, a przede wszystkim poznałem samego siebie. Dzięki okrutności Harana i jego skłonnościom sadystycznym, poznałem granice bólu i strachu – przezwyciężyłem je.
To mój Mistrz wskazał mi prawdziwą drogę i mój cel, on pokazał mi jak mam dążyć, by go osiągnąć: „Ja mogę wskazać Ci tylko drogę, to Ty sam musisz przez nią przejść”. 2 lata minęły jak z bicza trzasnąć, a ja osiągnąłem apogeum jak na ucznia, jednak dla mnie to wciąż za mało. Nikt nie jest w stanie zniszczyć ambicji, które we mnie drzemią, nikt nie osłabi chęci osiągnięcia mistrzostwa w mojej dziedzinie – nawet Haran.
Było późno, a on już spał. Wkradłem się do jego laboratorium. Myślałem, że zobaczę dziwy nad dziwami, a tu zwykłe laboratorium i KSIĘGA Harana. Otwarłem. Przeczytałem formułę. Nie zauważyłem nawet jak dłonie rysują znaki w powietrzu, jak słowa składały się w jedną całość – w inwokację, której koniec oznaczał moje zwycięstwo. Jednak skutki mojego tryumfu okazały się dla mnie tragiczne. Przywołałem potwora, którego nie byłem jeszcze w stanie okiełznać – to on naznaczył piętnem moją twarz ( czarna skóra wokół oczu – to nie tatuaż ) i pozostawił na niej blizny. Krew zalała mi twarz, a wraz z nią zatopiła się moja świadomość. Kiedy się ocknąłem moja głowa była zabandażowana, a mistrz rozpoczął kazanie. Okazało się, że istotą przywołaną przeze mnie był jakiś gatunek Abiszai’a – biesa, który żyje na płaszczyźnie znanej jako Baator. Są na tyle potężne, że klątwa którą na mnie zesłał jest nieporównywalnie mała z jego mocą. Kazanie trwało tak długo, dopóki rany nie zagoiły się, a wtedy straciłem dom i mistrza – zostałem sam. Ale ze mną podróżowała moja wiedza i magia i tylko to ma teraz jakiekolwiek znaczenie.
2 lata żyłem bez dachu nad głową, zarabiając swoimi umiejętnościami i wiedzą na życie. Tułałem się po Heborze, szukając miejsca, w którym mógłbym dalej kontynuować swoje badania i rozszerzać wiedzę. Do tego potrzebowałem pieniędzy, jednak większość miejsc, w których pracowałem ( świątynie Amala, szkółki i hospicja ), nie przyjmowało mnie na długo – to przez wygląd jaki pozostawił mi potwór. Moja skóra w okolicach oczu, brwi, skroni i policzków miała czarny kolor, a całość wyglądała jak tatuaż, wzór, jak fale czarnego oceanu, z którego wynurzył się stwór. Moja twarz poorana była małymi, ale licznymi bliznami. Po bokach na głowie przestały rosnąć włosy, pozostał mi więc jej środek, na którym rosną tylko siwe. Moja fryzura wygląda jak szczotka z siwego włosa o długości 5 cm . Śmieszne, ale bolesne. Ludzie się bali, gardzili mną i odrzucali. Jednak warto było…
Przemyślałem wszystko i postanowiłem z własnej, nie przymuszonej woli ruszyć w świat w poszukiwaniu mistrzostwa. A gdzie znajdę przygodę jak nie w miejscu, w którym ludzie czczą psa i nazywają go wielkim, gdzie jest wiele możliwości, gdzie jest magia … jeśli nie w Havieloth.
Długa droga dzieliła mnie od granic mojego ukochanego miejsca, a za nimi jeszcze bardziej się dłużyła. Dotarłem do miasta zwanego Dermath. Tam błąkałem się długi czas dopóki pewien kupiec imieniem Aris ( elf ) nie zaproponował mi pracy. Z początku zajmowałem się handlem na targowisku, później pracowałem jako jeden z członków karawan kupieckich. Moja praca polegała na biernej ochronie towaru podczas transportu – nie ingerowałem w walkę, natomiast pomagałem wiedzą i umiejętnościami. Leczyłem i wspierałem magią najemników, którzy bronili wozów. W chwilach wolnych od pracy, w zaciszu własnego pokoju oddawałem się sztuce, którą kocham – MAGII. Nie zaprzestałem modlitw do Najwyższego, do Tego, którego imię jest zabronione, a wyznawców się każe. Ukrywam się z tym, że noszę Baurusa w swoim sercu, ponieważ życie mi miłe, ale gardzę każdym, który czci psa, Richitera, tym samym gwałcąc panteon bogów…
Mam zamiar dalej prowadzić ten dziennik i strzec go przed każdym. Ciekawy jestem co przyniesie mi następny dzień i jakie błogosławieństwo ześle na mnie Amal. Teraz kiedy dojrzałem, chyba pod każdym względem ( tak mi się wydaje ) i osiągnąłem odpowiedni wiek – 25 lat, jestem gotów stawić czoła wszelakim wyzwaniom. Kończę, ponieważ muszę pędzić do Arisa – dziś dzień wypłaty…