Kroniki I: Podróż do Kaettler (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Artur (Dago), Gurney (Sarak), Drorix (Bast)


Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w tym czasie Imperium toczyło wojnę z sąsiedzkim Królestwem Heboru. Jako że nigdy nie brałem udziału w żadnych większych bitwach, postanowiłem wyruszyć do Kaettler, gdzie rekrutowano nowe oddziały i zaciągnąć się do wojska. Podróż przebiegała spokojnie jak na tak burzliwy okres - zniszczenia wojenne, grabieże i całe zło wojny były bardzo daleko. Można powiedzieć, że centralne i wschodnie ziemie Imperium nie odczuły tego, że kraj prowadzi wojnę. Oprócz maszerujących oddziałów wojska i przejeżdżających wozów z zaopatrzeniem dla armii, jedyną ciekawą osobą, którą spotkałem na swej drodze był Artur. Artur był rycerzem i również wybierał się na wojnę, aby wspomóc ojczyznę swoim ramieniem w tych ciężkich chwilach. W czasie naszej podróży Artur opowiedział mi o swoim ojcu Estorodzie Paingiverze, który wraz ze swoimi przyjaciółmi kilka miesięcy termu wyruszył do Heboru w misji dyplomatycznej. Artur był o niego bardzo zaniepokojony, ponieważ od tego czasu nie miał od swego ojca znaku życia.

Podczas naszej wspólnej wędrówki spotkaliśmy bardzo dziwnego kupca, który przedstawił się nam jako Martin z Gork. Kupiec ten zaproponował nam posadę osobistej ochrony do Kaettler, na co się chętnie zgodziliśmy, ponieważ i tak udawaliśmy się w tamtym kierunku. Trochę naszą nieufność budził fakt, że w karczmie, w której się poznaliśmy z Martinem, ten zachowywał się bardzo dziwnie – wypytywał w jakim mieście i kraju się znajduje. Wyglądało to tak jakby nagle spadł z nieba. Dodatkowo Martin pojawił się w gospodzie niedługo po dziwnym wybuchu, który było słychać w całej okolicy. W czasie podróży Artur dowiedział się od Martina, że ten jest magiem i znalazł się w tym miejscu na skutek nieudanego zaklęcia teleportacyjnego i pułapki, którą na niego zastawili jego wrogowie.

Mieliśmy okazję zobaczyć potęgę czarów Martina, kiedy zostaliśmy napadnięci przez bandytów. Czarownik rzucił w swych wrogów wiązką błyskawic, czym rozproszył ich przeważające szeregi, a my po prostu dobijaliśmy spanikowanych napastników. Artur widząc jakim czarodziejem jest Martin i bardzo chcąc zobaczyć swojego ojca, chwycił się szalonej myśli, aby poprosić Martina o pomoc. Rycerz chciał, aby Martin za pomocą magii skontaktował się z Estorothem i jeśli by zainstaniała taka możliwość, aby sprowadził ojca zaklęciem teleportacji. Martin długo nie chciał się na to zgodzić, mówiąc, że to bardzo niebezpieczne i wyczerpujące, jednak Artur tak długo przysięgał dozgonną wierność i służbę Martinowi, aż ten się zgodził na tę szaloną propozycję. Po długi przygotowaniach wreszcie Martin rzucił potężne zaklęcie. Udało mu się skontaktować z towarzyszami Estorotha, od których dowiedzieliśmy się, że ojciec Artura zginął w walce, a oni obecnie znajdują się w Monoleth i są ścigani od wielu dni przez nieumarłego wojownika. Można powiedzieć, że byli w porządnych opałach. Martin, poświęcając resztkę swej magii, zaklęciem teleportacji sprowadził wyczerpanych i rannych towarzyszy Estorotha. Tym samym wszyscy staliśmy się jego dłużnikami. Wiadomość o śmierci Estorotha wstrząsnęła Arturem, którego smutek ugasiła wiadomość, że jego ojciec zginął honorowo i w boju. Artur, który wiele lat znał towarzyszy swego ojca, Gurney’a i Drorix’a, na ich widok mimo wszystko bardzo się ucieszył. Tej nocy długo nie spaliśmy, a opowieści o bohaterskich czynach nie było końca…

Dalsza podróż do Kaettler przebiegała spokojnie, a u wrót miasta zagadkowy kupiec zaoferował nam kolejne zadanie. W zamian za swoje poświęcenie dla Artura, Martin chciał abyśmy pomogli mu w jego planie. Mielismy go po prostu ochraniać przez kolejnych kilka następnych dni. Wszyscy przystaliśmy na to, ponieważ mieliśmy spory dług do spłacenia. Jednak wkrótce cała sprawa zaczęła się komplikować. Już od dawna podejrzewaliśmy, że Martin nie jest tym za kogo się podaje – żaden czarodziej o takiej mocy nie jest zwykłym kupcem. Jednak, kiedy znaleźliśmy się na jednym legendarnych latających statków, które posiadają jedynie najpotężniejsze persony, mieliśmy już pewność. Na pytanie kim jest i czemu się ukrywa, Martin stwierdził, że wszystkiego dowiemy się na miejscu. Niedługo okazało się, że podróżowaliśmy na miejsce, które nazywało się Wyspą Gabros. Miejsce to od setek lat było tajemną siedzibą wielu potężnych magów Wielkiej Rady – organizacji, którą założył dawno temu czarownik Aragnor. Mówi się, że Wyspa Gabros nigdy nie została odnaleziona, ponieważ może unosić się w powietrzu i magowie zmieniają jej miejsce położenia co jakiś czas. W tym czasie Wielka Rada wspierała Hebor w wojnie z Imperium.



Kroniki II: Wyspa Gabros (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Artur (Dago), Gurney (Sarak), Drorix (Bast)


Wiele dni lecieliśmy statkiem nad oceanem, aż wszyscy dotarliśmy szczęśliwie do Wyspy Gabros. Na miejscu Martin zrzucił swą maskę i wyjaśnił nam wiele rzeczy. Tak naprawdę nazywał się Aragnor i był jednym z przywódców Wielkiej Rady. Z powodu polityki, wewnętrznych walk i zamachu na jego życie, Aragnor musiał uciekać z wyspy przy pomocy zaklęcia teleportacyjnego. Zaklęcie nie poszło po jego myśli, prawdopodbnie z powodu pośpiechu w jakim go rzucał i czarownik przypadkiem znalazł się w okolicy miejsca, gdzie przebywałem ja i Artur – daleko od Gabros, w samym środku Imperium Havieloth. Kiedy mag doszedł do siebie i powoli odzyskiwał swą moc, postanowił wrócić na Gabros i przy pomocy wiernych mu sojuszników na Wyspie, odegrać się na zamachowcach. Od czasu kiedy spotkaliśmy kupca Martina, który okazał się być Aragnorem, minęło wiele tygodni. Kiedy przybyliśmy latającym statkiem na Wyspę, Aragnor cały czas ukrywał swoje prawdziwe oblicze pod płaszczem silnej iluzji, aby w odpowiednim momencie zaskoczyć swych wrogów.

Aragnor nieprzypadkowo wybrał termin przybycia na Gabros – w czasie kiedy tam dotarliśmy, na Wyspie miało się odbyć zgromadzenie wszystkich członków Wielkiej Rady i debata nad jej przyszłością. Zniknięcie Aragnora z Wyspy odbiło się szerokim echem wśród innych przywódców i jego wrogowie ostrzyli sobie zęby na całkowitą dominację w zgromadzeniu. Jako ludzie jednego z podrzędnych magów, zakwaterowaliśmy się w jednej z komnat oraz dostaliśmy do ochrony lojalnego Aragnorowi gwardzistę. Tego samego dnia dostaliśmy zadanie od czarownika - mieliśmy zdobyć pewnien magiczny przedmiot, który znajdował się w ukrytym sanktuarium jednego z przywódców Rady. Przedmiotem tym była laska zrobiona z kości, a na jej czubku znajdowała się czaszka z rubinami w oczodołach. Oczywiście Aragnor nie powiedział nam po co był mu ten przedmiot. Nie mieliśmy za bardzo wyboru, byliśmy w nieznanym nam miejscu, skazani na łaskę lub niełaskę czarownika, który nas tu sprowadził, więc niebawem przystąpiliśmy do wykonywania zadania. Na miejsce zaprowadził nas porucznik Bragg, gwardzista który nas ochraniał. Ukryte sanktuarium znajdowało się głęboko pod latającą Wyspą i była to jaskinia. Ochraniani czarami iluzji, zdołaliśmy się tam niepostrzeżeni wśliznąć, a widok, który ujrzeliśmy, zapierał dech w piersiach. Laska znajdowała się wewnątrz ogromnej komnaty, ale pomiędzy nią a nami była czeluść. Na skraju urwiska znajdowały się zadziwiające dyski i kiedy na nie weszliśmy, te uniosły się w powietrzu i poddały naszej woli. Wydawało się iż będzie to proste zadanie, ponieważ bez problemu poruszaliśmy się na dyskach w stronę laski na drugim końcu jaskini. Jednak, gdy byliśmy w połowie drogi, z czeluści wyłoniła się Mantikora.

Mantikora

Potwór zastał nas w bardzo dla siebie dogodnej pozycji, ponieważ dyski, na których się przemieszczaliśmy, uniemożliwiały nam normalną walkę. Aby stoczyć pojedynek, byliśmy zmuszeni do odwrotu i przyjęcia pola na twardym gruncie. Walka była bardzo ciężka i ledwo co daliśmy radę. W czasie walki zdarzył się też pewien wypadek, a mianowicie Artur nieszczęśliwie wszedł na linię mojego strzału i został trafiony. Po zdobyciu laski, zadanie zostało wykonane, więc wróciliśmy z laską do Aragnora.

Nie był to koniec naszej misji, ponieważ okazało się że Aragnor ma dla nas kolejne zadanie, za które zgodził się nam zapłacić po 300 złotych florenów. Mieliśmy pod iluzorycznym przebraniem iść na przyjęcie organizowane przez magów, a na jego znak, Gurney miał wyciągnąć z magicznej laski rubiny, które wypełniały jej oczodoły. Po raz kolejny nie mając zbyt wielkiego wyboru zgodziliśmy się je wykonać. Oczywiście cieszyliśmy się, że czarodziej docenił w końcu nasze umiejętności i zgodził się zapłacić. Pojawienie się Aragnora na przyjęciu było dla wielu osób wielkim zaskoczeniem, a w szczególności dla jednego z Mistrzów Wielkiej Rady, Duncana z Phontiss. Na sygnał wydany przez Aragnora, Gurney wyciągnął rubiny, a na balu rozpętało się piekło. Część magów była tym kompletnie zaskoczona i zginęła najszybciej. Reszta walczyła między sobą. Aragnor przywołał magiczny wir, który dosłownie zmielił Duncana. Wokół był tylko huk i błyski, nie wiedzieliśmy co się dzieje.

Widząc że sprawy przybrały taki obrót, postanowiliśmy uciec z Wyspy. W ucieczce pomogła nam nieznana osoba, która pod czarem niewidzialności, wskazała nam wieżę, którą zamieszkiwał nieżyjący mistrz Duncan. Według słów naszej wybawicielki, w środku wieży znajdować się miał portal, który powinien nas przenieść w wybrane znane nam miejsce. Przedzierając się do wieży czarownika, musieliśmy stawić czoła wielu uzbrojonym gwardzistom Wielkiej Rady. Oni sami nie wiedzieli co się dzieje, na Wyspie panował totalny chaos, dlatego atakowali każdą podejrzaną grupę. Na skraju wyczerpania, ciężko ranni i z pościgiem na plecach, dotarliśmy do portalu. Nie mając lepszego pomysłu ani czasu, zdecydowaliśmy, że spróbujemy przenieść się do Kaettler. O dziwo portal zadziałał i jego magia przeniosła nas do Kaettler w Imperium. Znaleźliśmy się w jakimś starym magazynie…



Kroniki III: Kompania Karna (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Artur (Dago), Gurney (Sarak), Drorix (Bast)


Chcąc jak najszybciej opuścić to pechowe miasto, postanowiliśmy z Drorixem udać się po konie, które zostawiliśmy 2 tygodnie temu w karczmie. Niestety nie wpadliśmy na to, że jesteśmy cali obryzgani krwią po walkach na wyspie Gabros – w końcu od tamtych wydarzeń minęły dosłownie minuty. Nie udało nam się niepostrzeżenie wejść do stajni i gdy tylko zauważył nas stajenny, przeraził się strasznie i uciekł z krzykiem. Na nasze nieszczęście niedaleko przechodził patrol gwardii, który widział całe zajście. Strażnicy podbiegli do nas i natychmiast zażądali wyjaśnień dotyczących naszego stroju. Cały czas Imperium prowadziło wojnę z Heborem i każdy mógł być podejrzany o szpiegostwo na rzecz wroga. Drorix zaczął się awanturować i stawiać opór, więc jako podejrzani o morderstwo, zostaliśmy aresztowani i zaprowadzeni do więzienia.

W tym czasie sądzono dosyć szybko, według prawa wojennego, dlatego też bardzo prędko stanęliśmy przed obliczem Sędziego. Rozprawa była krótka, ponieważ nieznany nam mieszkaniec Kaettler zeznał, że widział nas na miejscu jakiejś zbrodni. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, wydawało się, że ktoś nas chce wrobić, ale nie posiadając żadnego rozsądnego alibi, nie potrafiliśmy się obronić. Zostaliśmy uznani za winnych, a karą za morderstwo była śmierć przez powieszenie. Nie dostąpiliśmy jednak zaszczytu dyndania na strycznku, ponieważ zaproponowano nam uniknięcie kary, w zamian za służbę w wojsku w Kompanii Karnej. Widać wojsko chwyta się każdego sposobu, żeby zwiększyć swoje szeregi. Oczywiście zgodziliśmy się, jak zwykle nie mając wyboru. Cała sytuacja wydawała się trochę śmieszna, bo w końcu przybyłem do tego miasta, aby zaciągnąć się do wojska. Można zatem powiedzieć, że moje marzenie się spełniło.

Jednostka, do której dostaliśmy przydział, należała do V Armii pod dowództwem generała Durrandina Crapta. Moim bezpośrednim przełożonym był porucznik Varix, a kompania nosiła dumną nazwę III Kompanii Karnej. Po przybyciu kazano nam oddać swoją broń, na co się nie chciał zgodzić Drorix, ponieważ był bardzo do niej „przywiązany”. Za swoje nieposłuszeństwo zapłacił bełtem w udzie, wystrzelonym osobiście przez porucznika sadystę. Dostaliśmy tydzień czasu na poznanie tutejszych warunków, a było co poznawać, ponieważ jednostka ta bardzo się różniła od reszty jednostek V Armii. Niezbyt się ucieszyliśmy słysząc podczas mowy powitalnej, że w każdej bitwie Kompania Karna idzie w pierwszym szeregu i 50 procent jej żołnierzy ma zaszczyt umrzeć na polu bitwy. Ciekawe jak długie jest życie przeciętnego żołnierza tego oddziału.

Nasi pozostali kompani, którzy zostali w magazynie w Kaettler, wiedząc o naszej wpadce i przymusowym wcieleniu do Kompanii Karnej, sami zgłosili się na rekrutację i wyruszyli na wojnę.

Po kilku tygodniach „odpoczywania” otrzymaliśmy pierwsze zadanie. Mile zostaliśmy zaskoczeni, gdyż okazało się, że razem z nami misję mieli wykonywać nasi kompani, którzy wstąpili do regularnej armii. W jakiś sposób zdobyli zaufanie swoich dowódców i wstawili się za nami, zachwalając nasze talenty zwiadowcze. Dlatego też zdecydowano się dołączyć naszą dwójkę do ich oddziału na czas wykonywania misji. Zadanie polegało na przedostaniu się lasem za linię frontu i dotarcie do wioski o nazwie Bogoht. Następnie mieliśmy się spotkać z informatorem, tamtejszym karczmarzem, który nazywał się Randal. Po spotkaniu z informatorem, mieliśmy wymówić hasło, na które ten powinien poprawnie odpowiedzieć i tym samym potwierdzić, że pracuje dla "dobrej" strony. Po otrzymaniu informacji od Randala i tajnej depeszy, mieliśmy wrócić do kwatery głównej.

Podekscytowani wyruszyliśmy na naszą pierwszą misję, chcąc się jak najlepiej zaprezentować. Ja, jako Łowca i osoba najlepiej obyta w sposobie poruszania się po lasach, zostałem przewodnikiem, a zarazem zwiadowcą. Podróżowaliśmy zgodnie z mapą, którą otrzymaliśmy od przełożonych i po kilku dniach marszu, dotarliśmy do miejsca docelowego. Wioska na pierwszy rzut oka wyglądała na spokojną. Ufni w swoją siłę, pewnie wyruszyliśmy przed siebie i weszliśmy do tutejszej karczmy. W karczmie przesiadywało kilku miejscowych chłopów, więc zaraz po wejściu raźno powiedzieliśmy naszą kwestię oczekując odpowiedzi. Ku naszemu zdziwieniu ta nadeszła, ale nie całkiem tak jak miała wyglądać. Podstawiony informator pomylił dwa słowa w odpowiedzi i wtedy się zorientowaliśmy, że wpadliśmy w pułapkę. Ludzie przebywający w karczmie nie byli tamtejszymi mieszkańcami, a żołnierzami armii Heboru. Wywiązała się okrutna walka i cudem udało nam się obronić przed wrogami. Szczęśliwie udało nam się zabarykadować w karczmie, gdzie na zapleczu znaleźliśmy prawdziwego i związanego informatora. Gdy go rowziązaliśmy, ten poinformował nas, że żołnierze heborscy przygotowali zasadzkę na nas. Informacja okazała się prawdziwa, tylko trochę spóźniona, ponieważ od jakiegoś czasu w zasadzce już tkwiliśmy. Randal powiedział nam, że wróg, mimo tortur, nie zdołał przejąć informacji przeznaczonych dla naszego dowództwa, ponieważ dobrze je ukrył i nie pisnął słówka o tym swoim oprawcom. Mimo wszystko Drorix był tak wściekły, że tak głupio wpadliśmy w zasadzkę i tak rozwścieczony zaistniałą sytuacją, że bez skrupułów zabił karczmarza.

Nie musieliśmy długo czekać na atak na karczmę. Nieprzyjaciele uważali, że skoro jesteśmy zamknięci w karczmie, to bez problemu nas tu wybiją i czekali na posiłki. Nie wzięli pod uwagę faktu , że nasza determinacja była tak wielka, że zdobyliśmy się na szaleńczą próbę przebicia okrążenia i ucieczkę w las. Strasznie poranieni schroniliśmy się w lesie, gdzie wiele godzin ukrywaliśmy się przed pościgiem. Przydała się wtedy moja znajomość lasu i ukrywania się w nim. Kiedy zaprzestano pościgu, myśląc pewnie, że jesteśmy już daleko stąd, ruszyliśmy cicho i ostrożnie w kierunku naszego obozu wojskowego.



Kroniki IV: Wyspa (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Artur (Dago), Gurney (Sarak), Morgass (Bast), Kragimor (Prosiak)


Po kilku dniach tułaczki szczęśliwie dotarliśmy do naszej kompanii i wszyscy powrócili do swoich zajęć. My wróciliśmy z Drorixem do Kompanii Karnej. Doceniono to co zrobiliśmy i nie musieliśmy długo czekać na następną misję. Niestety ja nie mogłem wziąć w niej udziału, ponieważ podpadłem dowódcy, porucznikowi Varixowi, który nie zgodził się na opuszczenie przeze mnie oddziału. W zamian za to, otrzymałem do wykonania trochę szlachetnych prac fizycznych na terenie jednostki, takich jak czyszczenie broni i kopanie rowów. Na misję więc wyruszył Drorix, Gurney i Artur. Po kilku dniach dowiedziałem się tylko, że Drorix nie przeżył tej wyprawy, a mi nie udzielono żadnych wyjaśnień dotyczących okoliczności jego śmierci. Ciężko mi było przyjąć do wiadomości śmierć przyjaciela, z którym nie jedną walkę stoczyliśmy, ale w Kompanii Karnej nie dawano mi zbyt wiele czasu na rozmyślania. Niedługo potem przyszedł kolejny rozkaz – przydzielono mnie jako przewodnika i specjalistę od trudnego terenu do tajnej wyprawy na Skythię, jednego z państw leżących u wybrzeży Morza Wewnętrznego. Nie powiedziano mi czego dokładnie ma dotyczyć misja, moim zadaniem jako żołnierza była ochrona członków i dyplomatów wyprawy. Żołnierze szeptali jednak, że Imperium ma zamiar namówic Skythijczyków do udziału w wojnie przeciwko Heborowi. Jak wiadomo Skythia to kraj mający jedną z największych flot morskich na świecie.

Wyruszyliśmy więc do miasta Zaukorn, z którego mieliśmy wypłynąć na Morze Wewnętrzne. Naszym dowódcą był niejaki Angelo Fergus. W drodze do Zaukorn zaprzyjaźniliśmy się z trzema osobami. Ich imiona to Morgass, Kragimoor oraz Shon. Po dotarciu do celu naszej podróży lądowej, zatrzymaliśmy się w jednej z tamtejszych karczm. Niedługo później wyruszyliśmy w dalszą podróż statkiem.

Już po pierwszej nocy nabraliśmy podejrzeń co do pomyślności naszej misji, ponieważ okazało się, że na statku doszło do morderstwa. Sytuacja ta powtarzała się przez kolejne noce, w wyniku czego zginęło kilku żołnierzy. Po czterech dniach na horyzoncie zauważono dwa statki, które kierowały się w naszą stronę. Jak się okazało były to statki pod banderą Heboru i zamierzały nas zaatakować. Na naszym okręcie płynęło dwóch czarodziejów Kapituły, więc nie tracąc czasu zaczęli się przygotowywać do obrony. My wraz z resztą żołnierzy również przygotowaliśmy się na morską bitwę i przyjęcie abordażu. W wyniku czarów naszych magów jeden z wrogich statków zboczył z kursu i odpłynął w innym kierunku. Niestety zaklęcie naszych czarowników nie poskutkowało na drugi statek, który nieustannie się do nas zbliżał. W końcu doszło do tego, że statki zbliżyły się do siebie na tyle, że wrogowie rozpoczęli abordaż na nasz statek. Walka była ciężka, ale żadna ze stron nie potrafiła zdobyć przewagi. Jednym z godnych zapamiętania wrogów, z którymi przyszło nam walczyć, był pewien mroczny elf. Walczył dwoma długimi mieczami i szedł między wrogami niczym awatar Lorsha. Wreszcie kiedy doszło do walki między nim a Gurney’em, nasz czarodziej zmiótł go z pokładu błyskawicą.

Mroczny Elf

O dziwo magiczna błyskawica nie zabiła elfa, który chwilę później wzniósł się w powietrze i lewitował nad naszym statkiem. Wrodzy magowie przywołali na swoje usługi żywiołaka wody, który zaczął niszczyć nasz statek. Nie pamiętam końca walki. Jedyne co mi się przypomina to nagły wybuch i wszystko wokół zaczęło gasnąć w zwolnionym tempie. Potem straciłem przytomność, aby obudzić się na plaży. Gurney później nam powiedział, że podczas walki nawarstwiło się tyle różnorakiej magii, że doszło do wybuchu i magia przeniosła naszą grupę gdzieś daleko od pola bitwy. Prawdopodobnie statki uległy zniszczeniu i większość członków załogi także porozrzucało po okolicznych wysepkach lub po prostu zaklęcie ich zabiło. Na plaży, na której się znaleźliśmy, wylądowało również ciało Shon’a, który musiał zostać śmiertelnie ranny podczas bitwy. Rozglądając się po okolicy próbowaliśmy w jakiś sposób określić miejsce, w którym się znaleźliśmy.

Nie mając lepszego pomysłu wyruszyliśmy wzdłuż plaży, szukając jakichkolwiek śladów bytności ludzi. Błąkaliśmy się po wyspie przez dłuższy czas, ale szczęście nas nie opuszczało. Zmęczeni i wygłodniali natknęliśmy się na zamieszkałą wioskę rybacką, która nazywała się Kilt. Jej mieszkańcy poinformowali nas, że na wyspie znajdują się dwa miasta portowe. Wieśniacy nie chcieli jednak udzielić nam bardziej szczegółowych informacji na ten temat, dopóki nie pomożemy im rozwiązać pewnego problemu. Wioskę od dłuższego czasu nękał potwór zwany Hydrą, mający swe leże w głębi wyspy.

Hydra

W zamian za jej zabicie mieszkańcy wioski obiecali doprowadzić nas do jednego z miast, z którego moglibyśmy wyruszyć w podróż powrotną do Imperium. Nie mając zbyt wielkiego wyboru, postanowiliśmy zgodzić się na tą propozycję. Wyruszyliśmy do miejsca, w którym przypuszczalnie miała leże Hydra, gotowi ukrócić jej żywot.

Po jakimś czasie natknęliśmy się na cel naszej wyprawy. Walka, którą stoczyliśmy, nie należała do łatwych i tylko dzięki szczęściu udało nam się ją przeżyć. Ranni i wykończeni wróciliśmy do wioski z jedną z głów upolowanej bestii. Mieszkańcy wioski byli z tego powodu nam bardzo wdzięczni i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien drobny incydent, który przerodził się w tragedię.

Nasz towarzysz, Artur, pokłócił się o jakąś głupotę z karczmarzem i tak go zdenerwował, że ten wyciągnął kuszę i strasząc, że jej użyje, kazał Arturowi opuścić karczmę. W tym samym czasie jeden z pomocników karczmarza pobiegł wołać na pomoc wioskowych chłopów. Gdy Artur wyszedł z karczmy, zaczął wykłócać się z chłopami, którzy przybiegli na pomoc karczmarzowi. Z tej całej sprzeczki wywiązała się walka pomiędzy rycerzem a chłopami, którzy uzbrojeni byli w cepy. Mimo że Artur był sam, a chłopów kilku, walka nie była wyrównana, ponieważ rycerz zakuty był w ciężki pancerz, który chronił go przed uderzeniami cepów. Pewnie walka skończyłaby się rzezią chłopów, gdyby nie interwencja Gurney’a, który nie chcąc na to pozwolić, postanowił, za pomocą magii, unieruchomić Artura. Czarodziej jednak, zamiast przerwać walkę, krwawo ją zakończył, ponieważ unieruchomiony Artur został dosłownie pobity na śmierć przez chłopów, którzy zrobili z niego krwawą miazgę. W ten właśnie nieszlachetny sposób zginął rycerz Artur, a my straciliśmy kolejnego towarzysza podróży.

Całe zdarzenie oglądaliśmy z wnętrza karczmy, ale postanowiliśmy nie wstawiać się za nim. Według mnie Artur sam sobie zasłużył na swój los i nie chciałem rozlewać krwi chłopów z tego powodu. Po tym jak pochowaliśmy naszego byłego kompana, mieszkańcy Kilt dotrzymali słowa i wysłali z nami Abla, chłopca, który miał wskazać nam drogę do najbliższego miasta portowego.



Kroniki V: Rogatki Lagos (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Gordon da Costa (Dago), Gurney (Sarak), Morgass (Bast), Kragimor (Prosiak)


Po czterech dniach podróży dotarliśmy do Rogatek Lagos. Była to twierdza, która znajdowała się na jedynym szlaku wiodącym do Amien, miasta portowego na północy wyspy. Na wschodzie znajdowało się zaś miasteczko Nortin, które nie miało jednak swojego portu. Na Rogatkach napotkaliśmy na kolejny problem, ponieważ nie było nas stać, aby zapłacić za przejście przez bramy. Dowódca, który tam stacjonował, zaproponował nam bezpłatne przejście w zamian za malutką przysługę. Kilka kilometrów od Rogatek, w bagnistym lesie, znajdowały się ruiny starożytnego miasta Yoman. Dowódca garnizonu, Cormak, chciał abyśmy tam poszli i zdobyli pewien przedmiot.

Początkowo nie chcieliśmy się zgodzić, mieliśmy już dość tej wyprawy i tej paskudnej wyspy porośniętej wszechobecną dżunglą i usianej niezliczonymi bagnami, ale nie widząc innego wyjścia wyruszyliśmy na spotkanie kolejnej przygody. Wraz z nami szedł Wilder, przewodnik, a także, jak się później okazało, pod przykrywką czaru niewidzialności, brat Cormaka, Dadian. Gdy dotarliśmy do ruin miasta, wyruszyłem na rekonesans. Miasto okazało się być siedzibą potworów, które nazywane są Bullywugami. Są to pół-ludzie, pół-żaby, wywodzące się od starożytnej i inteligentnej rasy, której historii już nikt nie pamięta.

Bullywug

W centrum miasta znajdował się ołtarz, na którym umieszczony był poszukiwany przez nas przedmiot – złoty kielich, którego czcili mieszkańcy tego miasta. Postanowiliśmy pod przykrywką nocy wykraść kielich i uciec bez walki. Trzymając się tego planu zaczailiśmy się w jednym z opuszczonych domów, a gdy zaczęło się zmierzchać, rozpoczęliśmy akcję. Ja jako posiadający największe umiejętności maskowania się i skradania, ukrywając się, podczołgałem się do ołtarza i zabrałem z niego kielich. Nie obyło się bez rozlewu krwi, ponieważ zniknięcie tego przedmiotu stosunkowo szybko zostało zauważone. Nie widząc innego wyjścia, zaczęliśmy szaleńczą ucieczkę do Rogatek. Naszych prześladowców spowolniło kilka czarów rzuconych przez Dadiana, który cały czas nas osłaniał.

Kiedy oddaliśmy kielich, nie mieliśmy więcej problemów z przejściem przez Rogatki, więc czym prędzej wyruszyliśmy w dalszą podróż. Cormak i Dadian ostrzegali nas jednak, że już od dosyć dawna nie mieli żadnych wieści z miasta i są zaniepokojeni tym faktem. Wyspa leży na uboczu głównych morskich szlaków handlowych i często bogate północne ziemie są napadane przez pirackie bandy. Być może i tym razem tak się stało i miasto jest oblężone.

Nie było nam jednak dane dojść do Amien. Po drodze do miasta natknęliśmy się na nieprzytomnego człowieka, który po ocuceniu powiedział, że nazywa się Gordon da Costa i ma złe wieści. Amien zostało napadnięte przez armię, która w większości składała się z trupów i która zdołała je zdobyć pomimo ogromnych strat. Nie mając ochoty na walkę w kolejnej bitwie, w dodatku z całą armią nieumarłych, zawróciliśmy w kierunku Rogatek. Po drodze dogonili nas uciekinierzy z Amien, którzy również próbowali się przedostać na południe wyspy, jak najdalej od rejonu walk.

Na Rogatkach dowiedzieliśmy się, że Cormak i Dadian postanowili bronić się na Rogatkach i w ten sposób dać czas uciekinierom z Amien dostać się na południe wyspy. Nasza drużyna zdecydowała się pomóc w obronie Rogatek i czym prędzej przystąpiliśmy do budowy umocnień murów.

Następnej nocy nastąpił pierwszy atak nieumarłych, ale był on całkowicie nieskładny i łatwo udało się go odeprzeć. Prawdopodobnie były to przednie wojska armii, które albo wyrwały się spod kontroli albo miały za zadanie sprawdzić siłę i taktykę obrońców.

Kolejny atak był o wiele gorszy, ponieważ na miejsce najwyraźniej dotarł mag, który powołał tych nieumarłych do życia. Najgorsze było to, że atak przeprowadzali zabici obrońcy Amien. Można powiedzieć, że dowódcy nekromanckiej armii zawsze byli zwycięzcami, ponieważ nieważne kto ginął, to i tak stawał się w późniejszym czasie kolejnym żołnierzem tej przeklętej armii. Atak był przemyślany, a w dodatku ktoś wyczarował magiczny taran, który wyłamał bramy Rogatek. Walczyliśmy zaciekle, wiedząc, że nie mamy szans na przeżycie i chcąc zabrać ze sobą jak najwięcej ofiar. W końcu jednak ulegliśmy przewadze liczebnej, ale pod eskortą ostatnich oddziałów Cormaka i Dadiana zdołaliśmy zbiec na pobliskie bagna. Tam błąkalismy się wiele dni, ścigani przez nieumarłe watahy, cały czas przedzierając się na wschód, aby przebić się do Nortin.


Kroniki VI: Renegaci (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Gordon da Costa (Dago), Gurney (Sarak), Morgass (Bast), Kragimor (Prosiak)


Wraz z garstką niedoszłych obrońców, udało nam się w końcu dostać do drugiego miasta na wyspie, do Nortin. Tam sytuacja się powtórzyła, doszło do ataku i oblężenia, a po dwóch dniach miasto padło, a my ukryci w jednym z domów czekaliśmy na śmierć. I tak by się stało, gdyby nie Gurney, który poszedł na jakiś układ z Dadianem. Czarownik rzucił kilka potężnych czarów, dzięki czemu udało mu się nas przenieść do Kaettler. Podejrzewam, że reszta oblężonych obrońców miasta po prostu zginęła straszną śmiercią. Do teraz nie wiem za co Gurney kupił nasze życie... I chyba nie chcę wiedzieć.

Od kiedy wyruszyliśmy na wyprawę jako eskorta wojskowa dla dyplomatów, minęło wiele miesięcy. Podróż lądowa, póżniej statkiem, a następnie błądzenie po jakiejś zapomnianej wyspie potoczyły się swoim torem, ale wydarzenia w wielkim świecie nie zatrzymały się. Po powrocie do Kaettler okazało się, że sytuacja polityczna w kraju zmieniła się diametralnie. Hebor wbił się klinem na ziemie Imperium i zdobył spory obszar naszego kraju. Podczas decydującej bitwy niedaleko Kaettler, w okolicach wsi Pikort, armie obu krajów tak wyczerpały swoje siły, że postanowiono podpisać rozejm i zaprzestać działań wojennych. Na mocy rozejmu podpisanego w Teshe, Hebor zatrzymał wszystkie zdobyte ziemie na południe i zachód od rzeki Kein. Imperium chociaż zdołało się obronić występuje w roli pokonanego. Hebor od razu zaczął umacniać nową granicę, rozpoczynając budowę fortów i garnizonów. Imperium lizało rany i starało się zapanować nad rodzącym się chaosem w kraju.

A więc wylądowaliśmy w Kaettler i próbowaliśmy się zorientować co się dzieje i co się zmieniło. Rzeczą, o której należy wspomnieć, jest fakt, że w mieście zabroniono używać magii. Za rozporządzenie to odpowiadał szambelan księżniczki Arielli, władczyni miasta, niejaki Deraand. Przebywając kilka dni w mieście dowiedzieliśmy się, że szambelan Deraand poszukuje grupy awanturników do wykonania jakiegoś zadania. Potrzebowaliśmy pieniędzy i ruszyliśmy na dwór wybadać sprawę. Gdy poznaliśmy szczegóły, okazało się, że chodzi o ubicie nekromanty, który ukrywa się w katakumbach i uprzykrza życie dobrym ludziom w mieście.

Zadanie było dosyć dobrze płatne, dlatego bez szemrania się go podjęliśmy. Czym prędzej ruszyliśmy do katakumb pod miastem, a tam zaczęliśmy poszukiwania czarownika. Po kilku godzinach błądzenia po zatęchłych od kurzu, starodawnych korytarzach, w dużym pomieszczeniu spotkaliśmy poszukiwaną osobę. Nekromanta stał w okręgu z ognia i był chyba zaskoczony naszym przybyciem. Mimo wszystko nie zaatakował nas od razu, chciał porozmawiać. Nie zdążyliśmy zamienić jednak z nim ani słowa, ponieważ Morgass, gdy tylko go zobaczył, zaatakował go magicznym pociskiem. Kolejny raz życie uratował nam nasz czarodziej Gurney, który w pojedynku magicznym zdołał pokonać nekromantę. Po skończeniu z czarodziejem odcięliśmy mu głowę, żeby mieć dowód jego śmierci i schowaliśmy ją do worka. Po powrocie przed oblicze szambelana, zaskoczonego szybkim wykonaniem zadania, Kragimor rzucił odciętą głowę dostojnikowi pod nogi. Deraand tak się wściekł, że aż mu białka oczu na wierzch wyszły i wyrzucił nas z zamku, oczywiście nie płacąc nawet srebrnika za wykonane zadanie.

Szkielet

Postanowiliśmy opuścić to pechowe miasto i wyruszyć do Arnhorn, a poźniej do Gildenhornu, stolicy Imperium. Podróż przebiegała zadziwiająco spokojnie, więc odprężyliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co będziemy robić po przybyciu do stolicy, ponieważ każdy z nas miał jakieś plany z tym związane. Pod wieczór na drodze zauważyliśmy dwie kobiety, które stały przy wozie, patrząc bezradnie na złamane koło. Widząc, że nasza pomoc jest wskazana, pomogliśmy im zreperować wóz w zamian za co one zaprosiły nas na kolację do pobliskiej wioski.

Gdy dojechaliśmy do wioski było już ciemno, ale Karen i Monika, bo tak się nazywały, były wyraźnie zaniepokojone całkowitym bezruchem, który panował we wsi. Nie kręcili się tu żadni ludzie, nie szczekały psy, panowała totalna cisza. Kiedy wyminęliśmy kilka domów, naprzeciw nas, z ciemności wyszło kilka postaci, które grzecznie nas poprosiły abyśmy się poddali. Napastnicy powiedzieli, że wioska została przez nich zajęta, a my nieproszeni do niej wjechaliśmy. Oczywiście nie byliśmy skorzy do poddawania się bez walki, to nie było w naszym stylu, więc ruszyliśmy na bandytów. Do walki jednak nie doszło, ponieważ ludzie ci okazali się magami i spętali nas zaklęciem unieruchomienia.

Zostaliśmy przeniesieni do domu, w którym uwięziono resztę mieszkańców wioski. Jak się dowiedzieliśmy wioska została zajęta przez magów renegatów zwanych „Czarny Odwet”, którzy zbiegli z Kaettler z powodu dekretu szambelana Deraanda o zakazie praktykowania magii. Teraz chcieli odpłacić szambelanowi za to, że byli zmuszeni opuścić swoje posiadłości i porzucić badania, nad którymi pracowali wiele lat. Nie wiedzieliśmy jednak co dokładnie planowali zbuntowani czarownicy.

Następnego dnia zostaliśmy zmuszeni do pracy, ale czarownicy przewidzieli, że możemy sprawiać problemy i podzielili nas na grupy. Ja zostałem w obozie, a Gurney, Kragimor, Morgass i Gordon wyszli pracować. Moim towarzyszom powiedziano, że jeżeli ktokolwiek z nich ucieknie, to reszta naszej grupy umrze. Nie mam pojęcia co się tam stało, ale parę godzin później okazało się, że moi towarzysze uciekli, a ja zostałem w obozie. Gdy przywódca renegatów, Rotaff, dowiedział się o tym, postanowił powiesić mnie dla przykładu.

Jak udało mi się przeżyć pozostanie moją tajemnicą. Powiem tylko, że parę dni później opuściłem wioskę wraz z magami “Czarnego Odwetu”, którzy kierowali się gdzieś na północ, poza granice Imperium. Swojej zemsty na Deraandzie dokonali – wszyscy mieszkańcy wioski zostali zamordowani, a wina za nieudolność negocjacji spadła na szambelana. Nie wiem jaki wpływ miały te wydarzenia na losy szambelana Deraanda, wiem tylko, że kilka miesięcy później szambelan ogłosił się władcą miasta, zbuntował się przeciwko cesarzowi i zażądał uznania Kaettler Wolnym Miastem. Cesarz odmówił i wyprawił się do Kaettler ze swoją armią i po krótkiej bitwie zdobył miasto. Deraanda i jego najbliższych popleczników rozerwano końmi.

Ja po dwóch tygodniach rozstałem się z magami, próbując wymazać ze swojej pamięci przeszłość i wyruszyłem do Arnhorn. Spodziewając się zastać tam kompanów poszedłem do gospody „Zielony Gryf”. Instynkt znów mnie nie zawiódł, moi kompani siedzieli tam sobie w najlepsze i zastanawiali się w jaki sposób odzyskać swój dobytek, który zabrali im magowie „Czarnego Odwetu”. O mnie zapomnieli całkowicie, a przynajmniej sprawiali wrażenie jakby nic się nie stało. Powiedziałem im, że magów we wsi już nie ma, tak samo jak wioski, a wszyscy jej mieszkańcy nie żyją, także przez nich. Powiedziałem też, że nie wiem gdzie pojechali czarownicy, więc najlepiej by było, jakby zapomnieli o swoim dobytku.


Kroniki VII: Wielki Turniej (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Gordon da Costa (Dago), Gurney (Sarak), Morgass (Bast), Kragimor (Prosiak)


W Arnhorn przebywaliśmy kilka dni, gdzie w międzyczasie dowiedzieliśmy się, że organizowany był tam Wielki Turniej. Wielki Turniej odbywa się co roku i są to jedne z bardziej prestiżowych zawodów w Imperium. Oprócz typowych zawodów, w trakcie trwania turnieju, trwa wielki festyn i zabawa do białego rana przez kilka dni z rzędu. Organizatorem turnieju był Hrabia Junrig Damoklefenh, którego rodzina od pokoleń finansuje i trzyma pieczę nad zasadami zawodów. Udział w turnieju biorą tylko drużyny pięcioosobowe, nie ma tam miejsca dla indywidualistów. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby jakaś grupa nieznanych sobie osób zebrała się razem i zapisała się na zawody. My byliśmy w tej komfortowej sytuacji, że mieliśmy już drużynę i widząc szansę zarobienia i pokazania się, zapisaliśmy się na turniej jako "Drużyna Magii i Miecza".

Konkurencji było pięć:

1. Siłowo-wytrzymałościowa (Kragimor) – polegała na walce na pięści, miecze oraz mierzenie się w piciu spirytusu krasnoludzkiego.
2. Zręcznościowa (Gordon) – polegała na przejściu przez tor przeszkód i wyciąganiu jabłka, aby nie dotknąć dzwoneczka.
3. Opowieściowa (Morgass) – trzeba było opowiedzieć trzy ciekawe historie z dowolnej tematyki.
4. Umysłowo-magiczna (Gurney) – należało rozwiązać zagadkę logiczną, następnie „strzelać" magicznym sztyletem do tarczy, a później do gołębia w locie.
5. Łucznicza (Ja) – turniej strzelecki, gdzie strzelano do tarczy z 50, 100 i 200 metrów.

Na turniej zapisało się wiele różnych grup, ale do finału doszło jedynie kilka, z którymi walczyliśmy o zwycięstwo. Były to Zaklęte Ostrza, Niepokonane Zastępy i Reprezentacja Gwardii Cesarskiej.

W trakcie trwania turnieju odbył się bal, na który, jako jedni z finalistów, zostaliśmy zaproszeni. Na balu zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, czarodziejce Zaklętych Ostrzy wyrwał się spod kontroli drewniany golem i zaatakował ją. Na szczęście byliśmy w pobliżu i wraz z ochroną pocięliśmy go na drzazgi.

Mimo że nie każdy z nas był najlepszy w swojej konkurencji, to drużynowo turniej wygraliśmy. Finał turnieju swoją osobą zaszczycił sam Cesarz Fryderyk IV, od którego za wspaniały występ dostałem prezent: Strzałę Śmierci – przedmiot obdarzony potężną magią, która prawie nigdy nie chybia celu.

Po zakończeniu turnieju zostaliśmy zaproszeni przez organizatora całej imprezy, hrabiego Junriga. Na kolacji hrabia oznajmił nam, że skradziono magiczny sztylet, który posłużył w jednej z konkurencji w Turnieju. Złodziej jednak nie wiedział, że sztylet jest magicznie połączony ze specjalnie stworzonym do tego celu pierścieniem. Pierścień potrafi zawsze bezbłędnie wskazać drogę bezpośrednio w miejsce, gdzie znajduje się sztylet. Za odnalezienie sztyletu wyznaczono wysoką nagrodę, a my zgodziliśmy się podjąć tej misji.

Na następny dzień wszyscy wyruszyliśmy na poszukiwania złodzieja. Trop prowadził do karczmy „Pod zdechłym krasnoludem”, gdzie w pokoju na zapleczu oczekiwała nas pewna persona. Gallem Lepiss, bo tak się przedstawił człowiek, który na nas czekał, zaproponował nam bardzo poważne zadanie. Okazało się, że kradzież sztyletu była zaplanowana i miała na celu sprowadzenie nas do gospody. Gallem był czarodziejem Kapituły Imperium, osobą bardzo wysoko postawioną i wpływową. Przypuszczaliśmy, że powodem „kradzieży” sztyletu była chęć porozmawiania z nami w miejscu, gdzie nie można byłoby podsłuchać tej rozmowy. Czarodziej zwrócił na nas uwagę między innymi dlatego, że wygraliśmy prestiżowy turniej, sprawdziliśmy się. Druga sprawa to to, że Gurney był przecież członkiem Kapituły, więc chcąc nie chcąc rozmawialiśmy właśnie z jego wysoko postawionym przełożonym. Gallem zaproponował nam układ, odda nam sztylet, za który dostaniemy sporą nagrodę u hrabiego, jeśli my wykonamy dla niego o wiele trudniejszą misję, za którą także zostaniemy sowicie wynagrodzeni - czyli krótko mówiąc, podwójna zapłata!. Chodziło o zdobycie Księgi Kapituły, którą wykradli zbuntowani magowie renegaci z Kaettler. W wyniku buntu Kapituła podzieliła się, a jedna z Ksiąg, która zawierała najpotężniejsze czary tej organizacji, została zabrana przez zdrajców. Magowie renegaci wkupili się w łaski Króla Arkanii i założyli swoją siedzibę na południu tego kraju, w miasteczku Bagest. Nazwali siebie Kapitułą Cienia, a ich przywódcą został jeden z najlepszych czarowników Kapituły Imperium, niejaki Aphorphis. Odzyskanie Księgi przez Kapitułę było sporym problemem, ponieważ frontalny atak w obcym państwie mógłby się skończyć jeszcze większym konfliktem. W dodatku Arkania była sojusznikiem Imperium i nikt nie chciał psuć tych stosunków. Wysłanie doświadczonego maga Kapituły także mijało się z celem, ponieważ ten mógł zostać po prostu rozpoznany przez byłych towarzyszy. Padło więc na doświadczoną drużynę, ale nie powiązaną z Kapitułą, czyli na nas.

Nie chcieliśmy się od razu zgodzić na warunki maga, więc ten zaproponował dla każdego z nas osobną nagrodę i z każdym wynegocjował inne warunki zapłaty. Ja zgodziłem się pod warunkiem, że ściągnie ze mnie klątwę, jaką rzucił na mnie Rotaff, czarodziej renegat. Klątwa ta pod groźbą śmierci zabraniała mi mówić o czarodziejach renegatach. O przysługę tą prosiłem już wcześniej Kragimora, ale ten powiedział, że zrobi to, jeżeli będę modlił się do jego boga Richitera Wielkiego, na co się nie mogłem zgodzić. Gallem zgodził się ściągnąć tę klątwę, a ja jedyne co musiałem zrobić, to nabyć perłę potrzebną jako składnik do czaru. Po zakupieniu perły udałem się do Gallema, który rzucił na mnie zaklęcie przełamujące czar Rotaffa. Jako że się nie znam na czarach, nie mogłem być pewien, czy klątwa rzeczywiście została zdjęta, dlatego nawet teraz nie wspominam o wydarzeniach, które rozegrały się we wsi, gdzie byłem więziony przez "Czarny Odwet" - z magią nigdy nic nie wiadomo. Tak więc jako ostatni z drużyny zgodziłem się podjąć misji odzyskania Księgi.


Kroniki VIII: Banda Galkosa (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Gordon da Costa (Dago), Gurney (Sarak), Morgass (Bast), Kragimor (Prosiak)


Po niedługim czasie wyruszyliśmy w podróż do Arkanii. Oczywiście przed wyprawą zrobiliśmy porządne zakupy, jako że nasza podróż miała trwać kilka tygodni. Naszym pierwszym celem były Góry Północne, gdzie dotarliśmy bez przeszkód. W samych górach wędrówka szła nam bardzo opornie, teren, po którym się poruszaliśmy, był trudny i pocięty górskimi ścieżkami. Na dodatek natura nam nie sprzyjała i w pewnym momencie natknęliśmy się na zawaloną drogę. Wyruszyłem na zwiad, aby poszukać innego przejścia przez ten odcinek gór i po niedługim czasie znalazłem takie, które zmierzało mniej więcej w kierunku, gdzie się wybieraliśmy. Zawróciliśmy więc i pojechaliśmy tą leśną ścieżką. Droga była trudna, ponieważ strasznie lało i nasz wóz grzązł w błocie. Mieliśmy jednak szczęście, ponieważ natknęliśmy się na opuszczony kasztel, gdzie postanowiliśmy się schronić i przeczekać ulewę. Udaliśmy się na spoczynek, chociaż wiedząc, że znajdujemy się w nieznanej krainie, wystawiliśmy podwójne warty. Okazało się, że to najprawdopodobniej uratowało nam życie, ponieważ wartujący zauważyli, że do kasztelu zbliżała się duża grupa konnych. Nie znając zamiarów nadjeżdżającej grupy, schroniliśmy się w piwnicy. Jak się okazało dobrze zrobiliśmy, ponieważ przybysze zaczęli niszczyć kasztel i dobytek, który się znajdował na podwórzu. W piwnicy znaleźliśmy ukryte przejście i kiedy zbrojni zaczęli przeszukiwać piwnicę, ukryliśmy się tam wszyscy.

Kiedy napastnicy opuścili piwnicę, rozpaliliśmy światło i naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Wszędzie w ukrytym pomieszczeniu stały skrzynie wypełnione przeróżnymi skarbami, złotem, srebrem, klejnotami. Nigdy nie widziałem takiego bogactwa na oczy. Przeczekaliśmy aż najeźdźcy odjadą i postanowiliśmy zabrać część skarbu, dzięki któremu moglibyśmy żyć do końca naszych dni bez zmartwień. Niestety, gdy tylko zaczęliśmy wynosić skarby z ukrytego pomieszczenia, pojawiły się i zaatakowały nas dwa Yugoloth’y Strażnicze, potężne istoty wykorzystywane przez magów do pilnowania skarbów.

Yugoloth Strażniczy

Tylko cudem udało nam się uciec tym demonicznym strażnikom. Ukryliśmy się w bocznym korytarzu tego pomieszczenia, gdzie w jakiś sposób potwory nie miały wstępu. Mieliśmy jednak inny poważny problem, ponieważ nie wiedzieliśmy w jaki sposób opuścić piwnicę. Byliśmy w potrzasku.

Problem sam się rozwiązał wraz z przybyciem właścicieli kasztelu. Musieliśmy opuścić pokój ze skarbem pod groźbą śmierci. Przywódca bandy, do którego należał kasztel, nazywał się Galkos i nie był oczywiście zadowolony z odkrycia przez nas ich tajemnicy.

Człowiek ten miał jednak swoje problemy, a my spadliśmy mu po prostu z nieba. Galkos zaproponował nam życie w zamian za wykonanie dla niego pewnego zadania. Jego córka została porwana przez konkurencyjną bandę zwaną Nocnymi Sztyletami i była przetrzymywana w roli zakładnika. Nikt z bandy Galkosa nie mógł się nawet zbliżyć do wrogiego obozu. Galkos powiedziałnam, że jeżeli udało by nam się uwolnić jego córkę, to pozwoliłby nam odejść wolno. Domyślalismy się, że w przypadku odmowy alternatywy nie będzie i czeka nas śmierć. Aby być pewnym, że nie uciekniemy, Zorac, czarodziej, który mu towarzyszył, założył nam na szyje magiczne obręcze. Na jedno słowo maga, obręcze mogły nas udusić.

Zadanie, którego się podjęliśmy, nie było łatwe, ponieważ obóz Nocnych Sztyletów był dobrze chroniony. Nie będę wnikał jak to zrobiliśmy, powiem tylko, że mieliśmy sporo szczęścia i udało nam się uwolnić córkę Galkosa, a ja odzyskałem swojego rumaka, którego Nocne Sztylety ukradły z podwórza kasztelu. Zwróciliśmy córkę Galkosowi, a ten nie dość, że puścił nas wolno, to wynagrodził nas za wykonane zadanie. Gurney otrzymał od Zoraca pergamin z jakimś czarem ze skarbca bandytów, a ja wdałem się w dyskusję o stylach walki z Galkosem. Galkos widząc mój fechtunek i umiejętności i wiedząc, że szukam tajemnego klasztoru Fechmistrzów, powiedział, że kiedyś znał człowieka mającego takie umiejętności. Człowiek ten nazywał się Zoltrin Falk i spotkał go w miasteczku Bakoff, 3 tygodnie drogi od Bagest. Być może ten człowiek mógłby mi pomóc w odszukaniu drogi do klasztoru. Galkos i jego banda postanowili skończyć z bandyckim rzemiosłem i rozkręcić legalny interes. Myślę, że to dlatego nas wypuścili - opuszczali stary kasztel i zabierali ze sobą odkryte przez nas skarby.

Nazajutrz opuściliśmy kasztel Galkosa i wyruszyliśmy w dalszą drogę, która przebiegała spokojnie aż do miasteczka Ahn w Arkanii. Tam zatrzymaliśmy się na dłuższy postój, aby zasięgnąć języka i zorientować się w sytuacji jaka panowała w tym regionie. Dowiedzieliśmy się, że Kapituła Cienia szkoli ludzi na magów i każdy może poddać się takiemu szkoleniu, jeżeli tylko zapłaci odpowiednią kwotę. Po paru dniach wyruszyliśmy do Bagest i trzy dni później dotarliśmy do celu naszej podróży.


Kroniki IX: Kapituła Cienia (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Gordon da Costa (Dago), Gurney (Sarak), Morgass (Bast), Kragimor (Prosiak)


Po przybyciu do Bagest zaczęliśmy od rozeznania się w sytuacji. Miasto zostało podzielone na dwie części, jedną zarządzał burmistrz, a drugą rządzili magowie renegaci, którzy nazywali się Kapitułą Cienia. Połowa miasta prawnie należała do magów, którzy, według plotek, wykupili ją od króla Arkanii za skarby zdobyte na czerwonym smoku. Historia zabicia czerwonego smoka przez magów renegatów jest rzeczywiście prawdziwa. Nie wiadomo jak się zwała ta bestia, jednak mówi się, że Aphorphis, przywódca Kapituły Cienia, zorganizował wielką wyprawę na smocze leże. W szturmie zginęło kilkaset osób, ale zdobyczny skarb był tak ogromny, że zapewnił on magom bezpieczne życie i pozwolił im uniezależnić się od Kapituły Imperium. Aby dostać się do części, w której przebywali magowie, trzeba było przejść przez bramę pilnowaną przez strażników Kapituły Cienia.

W czasie, w którym przybyliśmy do miasta, miała odbyć się licytacja przedmiotów magicznych. Gurney udał się tam, podejrzewając, że może znaleźć tam swoje rzeczy, które kiedyś zabrali mu magowie renegaci. Rzeczywiście jego przedmioty były na aukcji, ale magowie twierdzili, że zostały ona zdobyte w sposób zgodny z prawem. Księgi od Gurney’a i Morgassa kupił burmistrz, a czarodziejską laskę kupił pewien szaman orków, przywódca przebywającej w pobliżu miasta bandy.

Ork

Gurney postanowił udać się do burmistrza i spróbować odzyskać swoją własność. Kiedy udało nam się spotkać z burmistrzem, dowiedzieliśmy się od niego kilku ciekawych rzeczy. Burmistrz był osobą skonfliktowaną i nieprzychylną magom, nie był zadowolony z ich pobytu w jego mieście. Burmistrz jednak nie mógł nic zrobić, ponieważ renegaci legalnie wykupili u króla Arkanii połowę miasta. Dało się jednak wyczuć, że burmistrz ma zamiar w miarę możliwości uprzykrzać życie magom. Zgodził się też oddać księgi Gurney’owi i Morgassowi w zamian za pracę dla niego. Musieliśmy się na to zgodzić, bo na wykupienie ksiąg nie mieliśmy po prostu pieniędzy.

Chcąc sprawdzić nasze umiejętności, burmistrz na początek zlecił nam proste zadanie. Polegało ono na odzyskaniu magicznego lustra, które miało zostać przywiezione do miasta za kilka dni. Magiczne lustro należało do Kapituły Cienia i miało zostać sprowadzone do miasta na specjalne zamówienie magów renegatów. Nie dowiedzieliśmy się skąd burmistrz posiadał takie informacje, ważniejsze było to, że znaleźliśmy sojusznika.

Przebraliśmy się za wojowników Lorsha i zaatakowaliśmy wóz, który transportował przesyłkę. Wóz nie miał zapewnionej solidnej ochrony, ponieważ transport przesyłki był utajniony i nikt nie spodziewał się kłopotów. Dzięki temu zadanie udało nam się wykonać bez najmniejszych problemów, dodatkowo, dzięki naszemu przebraniu, całą winę udało się zrzucić na wojowników Lorsha.

Po zdaniu testu dla burmistrza, dostaliśmy o wiele trudniejszą robotę do wykonania. Naszym głównym zadaniem było odzyskanie dokumentów, które posiadał jeden z magów Kapituły Cienia, Felix. Dokumenty te obciążały burmistrza i chciał on je za wszelką cenę odzyskać. Dopóki my nie pojawiliśmy się na arenie rozgrywki, burmistrz miał związane ręce. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że mag Felix odkupił od orczego szamana magiczną laskę Gurney’a. To było dużo trudniejsze niż kradzież lustra, ale Gurney był bardzo zdesperowany i wymyślił plan, dzięki któremu za jednym razem odzyskalibyśmy i dokumenty i jego laskę. Kragimor w stroju kupca udał się do Felixa i zaproponował mu kilka przedmiotów magicznych w zamian za laskę od Gurney’a. Transakcja miała mieć miejsce poza miastem, a jej czas został określony na następną noc. Wszystko byłoby dobrze i przebiegłoby zgodnie z planem, gdyby nie mała wpadka – Kragimor zapomniał magicznego pierścienia, który mieliśmy zaoferować Felixowi. Podczas transakcji Felix spostrzegł, że w skrzynce, którą mu dajemy nie ma żadnego przedmiotu magicznego i rozgorzała walka. Kragimor, Morgass i Gurney rzucili się na Felixa, a ja z Gordonem walczyłem z bestiami przywołanymi przez maga renegata.

Po krótkim czasie zauważyłem, że Gordon ulega Ogarom Piekielnym, które wyczarował czarownik Felix. Ryzykując swoje życie, rzuciłem mu się na ratunek, podczas gdy trójka moich walecznych kompanów walczyła z jedną osobą kilka metrów dalej. Tylko dzięki szczęściu przeżyłem, a i Felix w końcu uległ przewadze liczebnej i odzyskaliśmy dokumenty dla burmistrza, który w dowód wdzięczności oddał Gurney’owi i Morgassowi ich księgi czarów.

Piekielny Ogar

Podczas kolejnych dni naszego pobytu w Bagest doszło do tragedii. W wyniku nieporozumienia i niepotrzebnej sprzeczki zostałem wyzwany przez jednego ze strażników miejskich na pojedynek, który miał się odbyć w koszarach. Wyzwanie to podjąłem niechętnie, ponieważ nie chciałem kaleczyć osoby, która mi nic nie zawiniła, ale strażnik się uparł i postawił na swoim. Pojedynek miał trwać do pierwszej krwi, jednak pechowo dla strażnika walkę zakończył jeden mój cios, który niemal odrąbał strażnikowi głowę. Przez ten czyn źle się czułem i przez następne kilka dni miałem potworne wyrzuty sumienia, ale jednak ciężko zapanować nad ćwiczonymi przez lata odruchami. Pomijając ten niemiły incydent nasze starania mające na celu odzyskanie Księgi nie ustępowały. Magowie ogłosili, że w mieście niebawem odbędzie się wielkie wydarzenie, na które zapraszają wszystkich mieszkańców Bagest. Ustaliliśmy, że nie ma sensu, abyśmy wszyscy udali się na ten pokaz, ponieważ może to być okazja do zdobycia Księgi, podczas gdy wszyscy będą zajęci podziwianiem magii czarowników.

Ja i Morgass udaliśmy się na pokaz, a reszta grupy poszła do biblioteki poszukać Księgi. Mieliśmy nadzieję, że w bibliotece Kapituły Cienia, dostępnej dla wszystkich zainteresowanych, znajdziemy jakieś tajne pomieszczenie, gdzie Księga mogła być przechowywana. Nie wiem czy to co zrobili magowie z Bagest można by nazwać przedstawieniem, ja raczej użył bym słów „Wielki Pokaz Potęgi”. Przy pomocy magii żywiołów, pięćdziesięciu magów Kapituły Cienia, wraz ze swoim przywódcą Aphorphisem, „wezwało” ze środka ziemi blok skalny, który wyrósł w środku miasta na wysokości kilkudziesięciu metrów. Magowie ogłosili, że blok ten miał stać się w przyszłości siedzibą Kapituły Cienia. Z niego miała zostać wydrążona Wieża, która będzie stanowić o potędze tej organizacji. Do rzucenia tak silnego zaklęcia, magowie renegaci użyli skradzionej Księgi Kapituły, w której musiało być ono zapisane. Nie muszę chyba mówić, że wyprawa reszty drużyny do biblioteki była bezsensowna?

Po tym wszystkim poszliśmy do gospody, gdzie spotkaliśmy naszych przyjaciół. Stan, w którym się znajdowali, nie był godny pozazdroszczenia, ponieważ cali byli poranieni i poparzeni. Jak się okazało w bibliotece napotkali na dosyć spore problemy i wynikła walka, w której nie zdołali odnieść zwycięstwa. Dodatkowo atmosfera była bardzo napięta, doszło do kłótni o przedmioty, które podarował nam Gallem Lepiss na czas wykonywania misji. Ja i Morgass uważaliśmy, że jeżeli my byśmy posiadali eliksir niewidzialności, to moglibyśmy udać się za magami do ich kwater i skraść im Księgę, kiedy byli wyczerpani po rzuceniu zaklęcia przywołania. Ale niestety eliksiry zabrał Gurney z Kragimorem i Gordonem i dalej byliśmy w kropce. Dodatkowo część grupy, która wyprawiła się do biblioteki, była teraz poszukiwana przez magów renegatów i musiała się ukrywać. Nasza misja stanęła pod znakiem zapytania.

Jako, że nasi przyjaciele stali się osobami poszukiwanymi przez magów, postanowiliśmy opuścić miasto i przeczekać jakiś czas w pobliskich lasach, aż sprawa przycichnie. Poprosiliśmy o pomoc burmistrza, który się zgodził przechować nas w magazynie miejskim do czasu, aż się ściemni, a później pomóc wydostać się z miasta.

Gdy opuściliśmy mury Bagest z Kragimorem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Kapłan Richitera zachowywał się jak opętany, wykrzykiwał jakieś dziwne słowa i ogólnie robił spore zamieszanie. Na domiar złego w pobliżu pojawiła się ognista postać, którą musiał w jakis sposób przywołać Kragimor. Przypuszczaliśmy, że został opętany przez demona, kiedy kilka miesięcy temu dotknął przeklętego ołtarza w starej świątyni. Dotąd opierał się mocy istoty, ale w kulminacyjnym momencie przegrał sam ze sobą. Emanacja demonicznej istoty zaatakowała nas magią ognia i ledwo co sobie z nią poradziliśmy. Dopiero później Kragimor powiedział nam, że już od wielu tygodni, w snach prześladowała go istota z ognia, wykrzykując imię „Bar-Dalun!”

Kragimor postanowił, że uda się do miasta, do kapłanów Arianne i że może oni będą mu w stanie pomóc. My postanowiliśmy ponownie przedostać się do dzielnicy rządzonej przez magów. Jako pierwsi poszli Morgass i Gordon. Niestety zostali rozpoznani i wyruszył za nimi pościg. Jako, że przyjaciele byli w opałach, ruszyłem na spotkanie im, starając się zetrzeć z jak największą ilością wrogów. Miałem nadzieję, że reszta naszej ekipy przegrupuje się i pomoże mi w walce. Niestety tak się nie stało, ponieważ moi byli przyjaciele czym prędzej postanowili uciec do lasu, pozostawiając mnie na pewną śmierć. Tylko cud sprawił, że wyszedłem z tej walki cało i udało mi się również uciec do lasu. Ciężko ranny, majacząc z wycieńczenia, błąkałem się przez cały dzień po lesie. Dziwnym trafem zdołałem spotkać resztę drużyny i udaliśmy się daleko w las, jak najdalej od Bagest, aby zastanowić się nad naszymi dalszymi poczynaniami. Ja jednak już wtedy wiedziałem, że nie chcę w najbliższym czasie z nimi podróżować.

Gdzieś w głębi lasu napotkaliśmy na chatę pustelnika, który pozwolił nam przenocować do czasu aż się wykurujemy. Po krótkiej dyskusji powiedziałem, że mam zamiar opuścić kompanów i zrezygnować z misji, aby przemyśleć moje dotychczasowe poczynania. Ustaliliśmy, że się spotkamy za rok w Gildenhornie w karczmie „Zielony Gryf”.


Kroniki X - XIX

Niestety następnych 10 rozdziałów kronik po prostu brakuje. Z pewnych źródeł wiadomo, że Lyrralt prowadził wtedy dzienniki, jednakże tajny Zakon Miecza pod wodzą mrocznego elfa Kabaxi, do którego przystąpił Lyrralt, zabronił mu dzielić się tą wiedzą z ogółem. Przypuszcza się, że brakujące rozdziały znajdują się gdzieś w Górach Czerwonego Smoka w Imperium Havieloth, w ukrytym górskim Zakonie. Mówi się, że właśnie w tym czasie Lyrralt opuścił Bagest i wyruszył na poszukiwania tajnego Bractwa Miecza, aby zostać Fechmistrzem - jednym z niewielu jacy zostali na świecie. Lyrralt prawdopodobnie dotarł do tego strzeżonego miejsca i udało mu się zostać Fechmistrzem. Wiadomym jest, że zapłatą za szkolenie było jego członkowstwo w tej organizacji i Przysięga Wierności. Mało wie się o Bractwie, do którego należał Fechmistrz Lyrralt, ponieważ jej nieliczni członkowie zazdrośnie strzegą tajemnic zakonu. Członkowie organizacji są wyśmienitymi Fechmistrzami, których umiejętnościom walki mieczem nie dorównuje żaden człowiek. Istnieją podania, które mówią, że zakonów takich jest kilka na świecie i zaciekle walczą ze sobą.

Być może za sto albo dwieście lat brakujące rozdziały Kronik Fechmistrza Lyrralta zostaną odnalezione...


Kroniki XX: Edwin Czarna Strzała (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Morgass (Bast), Nandin Lapass (Prosiak)


Powrót zimą przez górskie szlaki był bardzo nierozsądny, o czym przekonałem się bardzo szybko. Lodowe potwory, okrutna pogoda, lawiny i brak prowiantu wyczerpały mnie tak, że drugiej części wędrówki praktycznie nie pamiętam. Niechybnie zamarzłbym na śmierć, ale uratował mnie szczęśliwy zbieg okoliczności. Przejeżdżający patrol strażników miejskich znalazł mnie gdzieś na zasypanej śniegiem drodze, kilka kilometrów od miasteczka Damun w Imperium. Znaleziono mnie nieprzytomnego i na wpół żywego zaniesiono do gospody, gdzie wezwano medyka. Nie dawano mi zbyt wielkich szans na przeżycie, ale cudem zacząłem dochodzić do siebie pod czujnym okiem tamtejszego uzdrowiciela, gdzie budziłem się w gorączce raz na kilka dni. Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny, ponoć 2 tygodnie, ale kiedy się w końcu ocknąłem, byłem w pokoju w karczmie, a nademną stał Morgass, mój przyjaciel z którym się rozstałem wiele miesięcy wcześniej. Całkiem przypadkiem usłyszał historię w gospodzie o tajemniczym elfie, który przybył do bram miasta ledwo żywy. Zainteresował się tą sprawą i okazało się, że tym tajemniczym elfem jestem ja.

Okazało się, że Morgass pracuje aktualnie także dla elfa, o imieniu Nandin Lapass, członka Gildii „Złoty Los” z Dermath. Wykonywali oni akurat w tym mieście, czyli w Damun, zadanie, które zleciła im Gildia. Zadanie polegało na odszukaniu grupy awanturników, która okradła Gildię. Pechowcami tymi dowodził niejaki Edwin Czarna Strzała, ponoć były zabójca na usługach tejże Gildii. Jako że od znalezienia mnie przez strażników minęły ze dwa miesiące, powoli wracałem już do sił, a Gildia dobrze płaciła, więc zgodziłem się pomóc im w tym zadaniu.

Mieliśmy kilka dni z Morgassem na opowiedznie sobie swoich przygód, w których braliśmy udział przez ostatni rok. Niestety dowiedziałem się, że Gurney, Kragimor i Gordon zginęli w Bagest. Mój przyjaciel Morgass nie wiedział jak to się dokładnie stało, ponieważ sam zdecydował się opuścić drużynę i wrócić do kraju. Niedługo po rozstaniu doszły go słuchy o śmierci towarzyszy.

Po kilku dniach oczekiwania i zbieraniu informacji na temat tej grupy, dowiedzieliśmy się, iż czekają oni na kogoś w miasteczku. Ponoć planowali zasadzkę na tą osobę na pobliskim cmentarzu. Chcąc udaremnić im ten plan, a także spróbować ich pochwycić, udaliśmy się tam wraz z Morgassem, Nandinem, Proximem oraz Bagrielem. Niestety okazało się, że informacje, które uzyskaliśmy były fałszywe i to my wpadliśmy w zasadzkę – wilk stał się zwierzyną. Po bardzo ciężkiej, ale zwycięskiej walce, poważnie ranni dostaliśmy się do uzdrowiciela i po paru dniach jakoś wylizaliśmy rany.

Zadanie było wykonane, grupa Edwina zgładzona, a my mogliśmy wrócić do Dermath po odbiór nagrody.


Kroniki XXI: Szuler (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Morgass (Bast), Nandin Lapass (Prosiak)


Po drodze, w Arnhorn, postanowiliśmy odwiedzić hrabiego Junriga Damoklefenh’a – organizatora Wielkiego Turnieju i osobę, która dobrze mnie pamiętała z występów w turnieju rok wcześniej. Mimo że nie odzyskaliśmy dla niego magicznego sztyletu, to i tak ugościł nas z przepychem. Zaproponował nam też wykonanie pewnego zlecenia. Zadanie, które mieliśmy wykonać jednak tylko z pozoru było proste. Polegało ono na odzyskaniu porcelanowej figurki, od przebywającego w tym mieście szulera, Wielkiego Dana. Mieliśmy to wygrać z nim podczas gry w karty zwanej „Cztery Imperia”. Oprócz pokaźnej sumki, którą pożyczył nam hrabia, na obstawianie podczas gry, otrzymaliśmy magiczny przedmiot, który poprzez drobne oszustwo pomagał nam w grze.

Chcąc załatwić tą sprawę jak najszybciej, udaliśmy się do karczmy, w której przebywał szuler i umówiliśmy się z nim na grę. Wszystko szło jak najbardziej po naszej myśli, ale niestety podczas gry opuściło nas szczęście i nie dość, że nie odzyskaliśmy figurki, to jeszcze przegraliśmy wszystkie swoje cenne przedmioty. Ja przegrałem „Strzałę Śmierci”, którą dostałem od samego cesarza, a Morgass swoją księgę z czarami. Przegraliśmy też wszystkie nasze konie i pieniądze. Mało tego, zapożyczyliśmy się u hrabiego na 2000 złotych florenów. Niestety nie posiadaliśmy wystarczającej ilości gotówki, więc musieliśmy się zgodzić na pewną umowę, którą zaproponował nam hrabia, a mianowicie rycerstwo lenne. Hrabia był dla nas dosyć łaskawy i poprosił nas jedynie o służbę dla pewnej osoby w Dermath. Był to jego stary przyjaciel, Elindar Dafe, dowódca gwardii książęcej.

Nie był to koniec naszych problemów. Okazało się, że przedmiot, którego użyłem w czasie gry, a który miał nam pomóc w zwycięstwie, był przeklęty. W nocy, kiedy wszyscy udali się na spoczynek, mieliśmy zbiorowy sen, w którym wszyscy ginęli. Podczas naszej dalszej podróży sen ten ponawiał się jeszcze kilkukrotnie, zawsze działo się w nim dokładnie to samo. Każdy z nas miał w nim wolną wolę i wszystko pamiętaliśmy po przebudzeniu. We śnie wszyscy budziliśmy się w dwóch sąsiadujących celach, w lochu. Z pobliskich cel było słychać jęki i zawodzenia innych więźniów. Niedługo później przychodziło dwóch strażników więziennych uzbrojonych w kusze, którzy stawali naprzeciwko naszych cel i strzelali do nas. Podczas pierwszego i drugiegu snu ginęliśmy wszyscy w celi, zamordowani przez strażników. W kolejnych snach udawało nam się otworzyć celę, pokonać strażników i iść korytarzem prowadzącym na powierzchnię. Po drodze oczywiście ginęliśmy wielokrotnie, napotykając kolejne niebezpieczeństwa, ale w każdym śnie byliśmy kilka kroków do przodu. Gdy piszę ten tekst, byliśmy już prawie na powierzchni, widzieliśmy światło księżyca... Tym razem wpadliśmy w pułapkę zatrutych kolców...

Sen powtarzał się co tydzień, co dwa tygodnie lub nawet co miesiąc, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że po każdej śmierci budziliśmy się z bólem w miejscu, gdzie otrzymaliśmy śmiertelną ranę. Na początku było swędzenie, później ostry ból. Potem zauważliśmy małe krwawiące ranki, które za każdym razem były bardziej otwarte. Nie wiem jak długo tak wytrzymamy, obawiam się, że za kilka miesięcy możemy się po prostu nie obudzić...


Kroniki XXII: Taliesin (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Morgass (Bast), Taliesin (Pawlas)


Po przybyciu do Dermath udałem się do swojego pana lennego Elindara Dafe, w celu uzgodnienia warunków umowy. Dowiedziałem się tam, że moja służba ma rozpocząć się 15 kwietnia, a do tego czasu mamy czas na zaaklimatyzowanie się. Po kilku dniach Nandin zaproponował nam wspólną pracę, która miała polegać na ochronie barda o imieniu Taliesin. Był to mój i Morgassa stary znajomy i szczęśliwym zbiegiem okoliczności to właśnie nam przydzielono to zadanie. Spotkanie z bardem miało miejsce w karczmie, gdzie doszło do czułego powitania. Jako, że nie widzieliśmy się ze sobą od dłuższego czasu, więc nie obyło się bez opowiadań przy kufelku piwa. Okazało się, że Taliesin ma zagrać w karczmie w Zakazanej Dzielnicy w Haremie, a nasze zadanie ma polegać na jego ochronie, ponieważ dzielnica ta nie należy do najbezpieczniejszych. Chcąc jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki ustaliliśmy, że przez noc przy pokoju barda będzie stróżował zawsze jeden z nas. Noc minęłaby spokojnie, gdyby nie mały incydent, który się wydarzył. Bagriel podczas swojej warty został zaskoczony przez jakiegoś napastnika i z nożem na gardle wyznał, w którym pokoju śpi bard. Sytuacja ta mogła by się tragicznie skończyć dla Taliesina, gdyby nie fortel który zastosował Bagriel, a mianowicie zamiast pokoju barda wskazał na pokój zamieszkiwany przeze mnie i Morgassa. Osoba będąca w komitywie z zabójcą, który zaatakował Bagriela, wdarła się do tego pokoju i nie mając pojęcia o tym kto w nim tak naprawdę mieszka zaatakowała mnie, podczas gdy ja sobie smacznie spałem. Na szczęście w tym pokoju spał również Morgass i on wyratował mnie z opresji atakując zaciekle napastnika. W wynikłej walce zbir poległ, ale jego kompanowi udało się uciec. Reszta nocy upłynęła w spokoju. Na następny dzień wszyscy mieli razem wyruszyć do Karczmy na koncert barda. Jednak okazało się że nie mogę z nimi iść. Louis, jeden z członków gildii Złoty Los, zaproponował mi żebym ochraniał Dago, do czasu aż Nandin wróci z resztą jego przyjaciół i wtedy wspólnie będą to robić. Przez kilka dni nic ciekawego się nie działo, ale coraz bardziej martwiłem się o swoich przyjaciół, którzy powinni już dawno wrócić. Na szczęście po kilku dniach zastałem ich w gospodzie całych i zdrowych. Okazało się, że przeżyli wspaniałą przygodę na niewielkiej wyspie, na której się znaleźli nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.


Kroniki XXIII: Chimera (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Morgass (Bast), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago)


Na następny dzień wszyscy razem udali się do Louisa, ponieważ ten miał dla nas kolejne zadanie, a polegało ono na ochronie Dago podczas podróży do pobliskiej wioski, w której znaleziono jakieś tajemne teksty w pewnej piwnicy. Dago trudnił się tłumaczeniem starożytnych zapisków, więc Louis wysłał całą naszą piątkę, aby zbadać sprawę. Podróż przebiegała spokojnie i po 4 dniach szczęśliwie dotarliśmy do celu. Na miejscu okazało się, że przetłumaczenie owych tekstów może zająć Dago kilka dni, więc zakwaterowaliśmy się w pobliskiej karczmie „Pod Dębem”. Dodatkowo jak już wcześniej się dowiedzieliśmy, w pobliżu miasta grasuje Chimera, więc wraz z Morgassem postanowiliśmy zabić tą bestię. Rzeczywiście Dago wraz z Nandinem pracowali nad tłumaczeniem przez kilka dni ale my w tym czasie nie mogliśmy próbować szukać chimery, ponieważ nasi kompani uparli się żebyśmy ich pilnowali również jak będą w domu. Z tego powodu było kilka nieprzyjemności, ale obyło się bez większych ekscesów. Kiedy skończyli tłumaczyć ten tekst, oznajmili, że natychmiastowo opuszczają Artum i wracają do Dermath. Ja się nie mogłem na to zgodzić, ponieważ zadanie zabicia chimery otrzymałem od Elindara i musiałem się z niego wywiązać. Tak więc wspólnie z Morgasem i Bagrielem postanowiliśmy poszukać jej w okolicach opuszczonym kopalń.

Chimera

Dago i Nandin uznali że nie mają ochoty czekać aż wykonamy to zadanie i wyruszyli w drogę powrotną. My na następny dzień z rana poszliśmy upolować naszą zdobycz. Dziwnym zrządzeniem losu spotkaliśmy bardzo szybko naszych kompanów, ponieważ zauważyliśmy pewną grupkę osób, która prowadziła dwóch jeńców. Po bliższym przyjrzeniu poznaliśmy naszych zbuntowanych towarzyszy. Prawdopodobnie zostali napadnięci przez jakiś banitów. Postanowiłem spróbować pomóc im się uwolnić i bez namysłu poprosiłem o pomoc Morgassa i Bagriela. Jednak w tym momencie usłyszałem od nich słowa, których bym się nigdy nie spodziewał. Uznali oni, że skoro Dago i Nandin się w takie coś wkopali, to również sami powinni się z tego uwolnić, a ich to nie interesuje jak oni to zrobią. Po tych słowach przeżyłem lekki szok i postawiłem sprawę jasno, że z nimi albo bez nich i tak będę próbował uwolnić moich dwóch kompanów.

Gdy Morgass i Bagriel zobaczyli, że mam takie zdanie, postanowili, że jednak mi pomogą, więc wspólnie poszliśmy im pomóc. Udało nam się to zrobić i po jakimś czasie nasi kompani znów byli wolni, a po krótkiej wymianie poglądów postanowili nawet nam towarzyszyć w naszej wyprawie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że w kopalniach nie było nawet śladu chimery, więc postanowiliśmy wracać. Oczywiście nie stało by się tak, gdyby nie pewne zdarzenie, a mianowicie w jednej z jaskini zostałem zaskoczony przez grupkę 3 osób. Postawiony naprzeciwko dwóm kuszom musiałem się z nimi udać do wnętrza jaskini, gdzie rozmawiałem z ich hersztem, któremu zdołałem wyjaśnić, że zabicie mnie nie jest najlepszym pomysłem. Kiedy wyjawiłem mu po co przybyłem w te okolice, zdołałem nawet uzyskać od niego pewne informacje na temat legowiska chimery i to właśnie dzięki nim udaliśmy się w miejsce, gdzie mogła potencjalnie przebywać.

Szczęście nam dopisywało, bo akurat jak się zbliżaliśmy do miejsca, w którym chimera zwykła przebywać, ta nadleciała i zaatakowała nas. Na tą chwilę czekaliśmy od kilku dni, więc ochoczo rzuciliśmy się w wir walki. Niestety walka była krótka, już po paru sekundach Bagriel leżał wykrwawiając się na ziemi, a mnie tylko determinacja utrzymywała na nogach i pewnie tam zakończyły by się moje dzieje, gdyby nie interwencja Dago, który jakimś magicznym sposobem zdołał uśpić chimerę. Dzięki temu zdołaliśmy ją zabić, a niedługo później zjawił się po jej ciało mag Shanturazdal, który zlecił nam to zadanie w Dermath.

Jako, że nie czuliśmy się najlepiej, postanowiliśmy odpocząć do następnego dnia i dopiero rano wyruszyć do miasteczka, w którym aktualnie przebywaliśmy. Dzięki pomocy czarów Nandina, w miarę szybko dotarliśmy do miejsca naszego zakwaterowania. W tym momencie trapił mnie tylko jeden problem, ponieważ ja byłem umówiony na spotkanie 1 maja, a do tego terminu zostało już tylko 4 dni. Chcąc za wszelką cenę tam dojechać w wyznaczonym terminie kupiliśmy wóz i popołudniu wyruszyliśmy z powrotem do Dermath.


Kroniki XXIV: Szpon i porwanie Mirandy (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Morgass (Bast), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago)


30 kwietnia przybyliśmy do celu naszej podróży i udaliśmy się do Louisa po naszą wypłatę. Tam spotkał nas jakiś chłopiec, który wręczył mi pergamin z listem od jakieś nieznanej mi osoby. Na następny dzień próbowaliśmy zrozumieć treść tego listu, ale napisany był on w bardzo specyficzny sposób, więc postanowiliśmy zgromadzić najpierw jakieś informacje związane z treścią tego listu. Ja się wieczorem spotkałem z hrabią Ludwikiem w sprawie Aldar Azuna i umówiłem się z nim na kolejne spotkanie 5 maja.

Mój kolejny dzień bogaty był w najróżniejsze doznania, od tych najbardziej wzniosłych, do najpodlejszych. Jako, że umówiłem się z Lasonem na wieczór, więc z niecierpliwością oczekiwałem tego spotkania. Wieczór był pełen wrażeń, pojechaliśmy do wspaniałego burdelu „Czerwona Karuzela”, gdzie poznałem całkiem ładniutką blondynkę. Poznawałem ją przez całą noc, więc wróciłem nad ranem nie myśląc o niczym innym niż o moim wygodnym łóżeczku. Moi współlokatorzy jeszcze spali, więc obudziłem ich, a sam się położyłem. Jako, że położyłem się trochę późno, więc spałem do późnego południa, ale moi kompani nie próżnowali i starali się dowiedzieć kto wysłał nam ten list. W końcu udało im się to, więc postanowili złożyć tej osobie wizytę. Ja i Bagriel zostaliśmy w karczmie, ponieważ mieliśmy dalej problemy z poruszaniem się.

Wizyta ta okazała się tragiczna w skutkach, ponieważ właściciel domu nie ucieszył się z przybycia moich towarzyszy i gdy ci przekroczyli próg, zaatakował ich jakiś zwierz podobny do psa tylko posiadający 3 głowy i wzrostu dorosłego mężczyzny. Ze spotkania tego niestety Morgassowi nie udało się wyjść cało. Gdy Dago przybył do karczmy i opowiedział nam te wydarzenia, postanowiliśmy sprawdzić co się naprawdę stało. Bagriel i Dago ponownie udali się do mieszkania adresata listu. Na miejscu była już straż, a ciało Morgassa było odtransportowywane. Po krótkich wyjaśnieniach Dago i Bagriel wrócili do karczmy.

Kilka kolejnych dni upłynęło na powracaniu do sił, a spokój ten zakłócony był tylko przez pogrzeb Morgassa. Po tych kilku dniach odwiedził mnie Elindar Dafe i kazał mi zjawić się u niego, ponieważ miał dla mnie jakieś zadanie. Z chęcią poszedłem do niego, ponieważ znudziło mnie już to siedzenie w karczmie, a poza tym, nadal obowiązywała mnie umowa lenna. Gdy spotkałem się z nim w koszarach, dowiedziałem się, że dzisiaj rano dokonano napadu na jubilera, a złodzieje nie dość, że ukradli klejnoty, to dodatkowo jako zakładnika wzięli córkę jubilera. Moim zadaniem było wyśledzić ich i odbić jego córkę, Mirandę. Zaproponowałem Dago i Bagrielowi, aby pomogli mi w wykonaniu tego zadania, za co oczywiście zostaną wynagrodzeni.

Po krótkiej dyskusji zgodzili się, więc nie zwlekając, wyruszyliśmy w stronę miasta Ixos, ponieważ tam właśnie udawali się porywacze. Informacje te zdobyli ludzie Elindara, ponieważ udało im się złapać jednego żywego członka bandy, a ten dzięki bardzo wnikliwym i niemiłym torturom wyjawił część planów. Droga, którą mieliśmy do przebycia biegła bardzo blisko wybrzeża Morza Odkrywców i była stosunkowo często uczęszczana, co nie ułatwiało mi tropienia, a nawet powodowało, że postanowiłem nie opierać się na śladach, a tylko na informacjach zasięgniętych w wioskach. Wiedząc, że mamy trochę straty do uciekinierów, postanowiłem nadać dosyć duże tempo. Niestety w wyniku tego rozpoczęły się problemy z Dago, ponieważ on nie był przyzwyczajony do podróży, która przebiegała w ten sposób. W kolejnych wioskach nie zdobywaliśmy zbyt dużo informacji, ponieważ Szpon albo do nich nie wjeżdżał albo zatrzymywał się u kogoś kto go znał.

Jednak co jakiś czas natrafialiśmy na pożądane informacje, a jedną z takich uzyskaliśmy od karczmarza, u którego w karczmie Szpon ze swoją bandą był bywalcem. Pech chciał, że w tej karczmie przebywał również Kapitan. Brags i jako że Szpon był to dość znanym banitą, rozpoznał go. W karczmie wyniknęła walka, w wyniku której zginął jeden z członków bandy, a Szpon musiał uciekać. Wiedziałem, że przez to ich podróż nieco się przedłuży, jako że byli ranni. My natomiast nie przestawaliśmy forsować naszych koni jak i nas samych. Czym prędzej ruszyliśmy dalej, zdobywając sobie dodatkowe konie, które wypożyczyliśmy od straży.

W mieście Beizu zatrzymaliśmy się w karczmie „Mostowej” i tradycyjnie poszliśmy na miasto dowiedzieć się czegoś na interesujący nas temat. Karczmarz „Złamanej Strzały” wzbudził nasze podejrzenia, więc Dago, dzięki jakiemuś czarowi, zmienił jego nastawienie do nas. Podczas działania czaru, karczmarz powiedział nam, że widział ostatnio Szpona, gdy ten wybierał się do Dermath oraz że jak będzie wracał, to jeszcze do niego wstąpi. Uzyskawszy te informacje, postanowiliśmy śledzić osoby wchodzące do karczmy. Jako że wszyscy byliśmy zmęczeni, ja postanowiłem, że będę wartował jako pierwszy. Zmienialiśmy się po 2 godzinach.

Późną nocą, gdy na warcie był Bagriel, do karczmy weszło kilka osób, a Bagriel uznał że są to poszukiwani przez nas osobnicy. Postanowiliśmy obudzić Dago i z jego pomocą tam wejść. Ja zostałem, aby przez przypadek nasi zbiegowie nie uciekli, gdy my będziemy szli razem z Dago. Podczas nieobecności Bagriela z karczmy ktoś wyszedł, ale nie udało mi się go pochwycić. Gdy przyszedł Dago, spytałem się go, czy nie potrafiłby spowodować, aby wokół nas zaległa cisza, dzięki czemu moglibyśmy wejść niepostrzeżenie. Okazało się, że potrafi to zrobić, ale niestety nie dało to zbyt wielkiego rezultatu, ponieważ zostaliśmy odkryci.

Ekipa w środku już na nas czekała. Gdy my czailiśmy się za drzwiami, jeden z nich próbował wejść do pomieszczenia, w którym byliśmy. Nie zastanawiając się długo wypchnąłem go, a sam wskoczyłem do środka. Reakcja Bagriela nie była tak spontaniczna, ponieważ on poczekał i zobaczył jak rozwinie się sytuacja, a dopiero wtedy ruszył mi na pomoc. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie, ponieważ w środku zaatakował mnie Szpon, jeden z jego kompanów próbował ustrzelić mnie z kuszy, zaopatrzonej w zatrute bełty, a drugi systematycznie pozbywał się noży. Bagriel swoim wkroczeniem odwrócił ode mnie choć na chwilę uwagę kusznika. Samemu Bagrielowi nie wyszło to na dobre, ponieważ dostał bełtem i już po kilku minutach leżał na ziemi sparaliżowany. Na szczęście ja w tym momencie rozprawiłem się z nożownikiem i ze Szponem, więc gdy zauważyłem co się gotuje, ratowałem sytuację rzucając w kierunku chłopa swój sztylet. To uchroniło Bagriela od przedwczesnej śmierci, ponieważ w tym momencie uwaga jego została skupiona na mnie. Jako, że nie walczyłem tym razem z 3 przeciwnikami, a tylko z jednym, udało mi się w miarę sprawnie z nim rozprawić. Gdy sytuacja się uspokoiła, wszedł Dago, ale tu pojawił się kolejny problem, a mianowicie czar rzucony przez Dago nie przestawał działać. Więc Dago nie mógł nam pomóc, ponieważ nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. Na szczęście wiedziałem, że ci tam nie wiedzą, że jedyną zdolną osobą do walki jestem ja, więc zaproponowałem osobom znajdującym się w piwnicy, aby się poddali. Nie przyniosło to żądanego efektu poza cichymi pojękiwaniami. Nie wiedziałem czy przez przypadek na dole nie znajduje się ktoś kto trzyma Mirandzie nóż na gardle, więc nie chciałem ryzykować zejścia na dół. Sytuacja była patowa, aż do przybycia straży miejskiej, ponieważ gdy karczmarz usłyszał, że do karczmy wchodzi straż, wyszedł z piwnicy i okazało się, że na dole był tylko on i Miranda. Po krótkich przesłuchaniach doszliśmy do wniosku, że jedyną osobą, która uniknęła sprawiedliwości z naszych rąk jest bandzior Riska, który czekał na Szpona w lesie.

Po spotkaniu z miejscowym kapitanem Obelixem uzgodniliśmy, że wyśle on oddział, który ma go pochwycić. Jako że główny cel wyprawy został osiągnięty, postanowiliśmy powrócić do Dermath. Udaliśmy się tam drogą morską, która zapewniała nam większe bezpieczeństwo. Gdy dotarliśmy na miejsce, oddaliśmy Mirandę w ręce ojca i udaliśmy się do Elindara po naszą zapłatę.


Kroniki XXV: Powrót Gurney’a i wielkie ucztowanie (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago), Taliesin (Pawlas)


Zapłata którą otrzymaliśmy była bardzo sowita, więc postanowiliśmy wydać z tego powodu przyjęcie. Miało ono się odbyć w karczmie, w której mieszkaliśmy, a więc w „Rycerzu śmierci”. Organizacją zabawy, która miała odbyć się za kilka dni, zajęli się Dago i Bagriel, a przygotowaniem karczmarz Beryl. Atrakcjami związanymi z kobietami zajmował się Dago, więc poprosiłem go, aby dla mnie zamówił Ingrid, kurtyzanę którą już spotkałem w „Czerwonej Karuzeli”.

Tego dnia przybył do mnie posłaniec od pewnego czarownika, który chciał się ze mną koniecznie spotkać. Jak się okazało tą osobą był Gallem Lepiss, jeden z arcymagów Kapituły Imperium. Od razu przypomniałem sobie tą osobę, ponieważ spotkałem go już wcześniej – był to mistrz Gurney’a, mojego dawnego towarzysza podróży. To właśnie Gallem wynajął nas parę lat temu, abyśmy zdobyli Księgę Kapituły w miasteczku Bagest, którą ukradli magowie renegaci, zwący się aktualnie Kapitułą Cienia. Misji tej nie udało nam się wykonać, przeżyłem jedynie ja i Morgass. Mnie uratowało odłączenie się od drużyny, po kłótni, do której pomiędzy nami doszło. Z tego co wspominał Morgass to on także dał sobie spokój w pewnym momencie z tym zadaniem, a Kragimor i Gurney zostali schwytani przez Kapitułę Cienia i zamordowani. Wszystkie te wspomnienia wróciły z nagłą siłą, gdy spojrzałem w twarz Gallemowi, w jego rezydencji. Rozmawialiśmy wiele godzin o tym co się wtedy wydarzyło, ale nie potrafiłem udzielić magowi wszystkich informacji na temat tamtejszych wydarzeń – po prostu odłączyłem się od drużyny w pewnym momencie.

Gallem Lepiss w pewnym momencie powiedział, że wiele czasu poszukiwał duszy Gurney’a w zaświatach, ponieważ wyczuł jego nagłą śmierć i podejrzewał, że jego duch nie będzie chciał odejść w Zaświaty. Parę miesięcy temu Lepiss odnalazł Gurney’a, błąkającego się po astralnym świecie, gdzie czasem trafiają zagubione dusze, które nawet nie wiedzą, że nie żyją. Ciało Gurney’a musiało zostać zniszczone, ale dusza przetrwała. Arcymag wiele czasu przygotowywał się do rzucenia potężnego zaklęcia sprowadzenia duszy Gurney’a i szukał osoby, która była z nim blisko związana. Tylko taka osoba byłaby w stanie sprowadzić ducha Gurney’a tak, aby szok przebywania tyle czasu poza światem materialnym, nie zabił młodego maga. Podejrzewałem też, że Gallem Lepiss miał swoje własne plany dotyczące mojego starego kompana – zapewne chciał otrzymać informacje na temat naszej misji z przeszłości, a wyglądało na to, że tylko Gurney wiedział wszystko. Problemem było to, że już nie żył.

Oczywiście zgodziłem się na pomoc czarownikowi i uczestnictwo w rytuale. Gallem poinstruował mnie co mam robić i powiedział mi, że dusza Gurney’a zostanie sprowadzona do nowego ciała, które odpowiada cechami i wyglądem oryginalnemu Gurney’owi. Na moje rozterki co do słuszności zabrania ciała niewinnej osobie, Gallem uspokoił mnie i powiedział, że ciało należało kiedyś do czarodzieja Kapituły, który zniszczył swój umysł pewnym zaklęciem. Razdiel, bo tak się zwał ten mag, już dawno nie żyje, a jego ciało było utrzymywane przy życiu za pomocą magii innych czarowników. Szansa, że Gurney przeżyłby szok sprowadzenia duszy do nowego ciała była tym większa, że ciało to należało do osoby, która także władała magią – była nawet duża szansa, że w swoim czasie Gurney odzyskałby całkowicie swoje zdolności magiczne.

Rytuał odbył się w specjalnie przygotowanej sali. Brało w nim udział, oprócz mnie i Gallema, jeszcze dwóch innych magów niższego szczebla. Pod sam koniec Gurney otworzył oczy i gdy mnie ujrzał uśmiechnął się i zemdlał. Gallem uspokoił mnie, że rytuał powiódł się i teraz trzeba czasu, aby Gurney doszedł do siebie – mag Kapituły zobowiązał poddać go specjalnej terapii i opiece.

Na drugi dzień mogłem w końcu porozmawiać z Gurney’em, który cały czas gdzieś błądził myślami. Ledwo mnie rozpoznawał i póki co pamiętał jedynie Bagest i wydarzenia, które się tam rozegrały. Nie chciał zbyt wiele powiedzieć, ale wywnioskowałem, że jego śmierć spowodowała zdrada kapłana Richitera, Kragimora, który podstępem sprowadził Gurney’a i Gordona przed oblicze Aphorphisa – przywódcę Kapituły Cienia. Więcej nie chciał mi nic powiedzieć, widać czuł wielki ból, gdy wracał do tych chwil.

Po dwóch kolejnych dniach, po Gurney’u było widać znaczną poprawę. Kuracja prowadzona przy pomocy potężnej magii przez samego Gallem robiła swoje. Nie odzyskał co prawda swych zdolności magicznych, ale przynajmniej powoli odzyskiwał wspomnienia i przyzwyczajał się do swego nowego ciała, które było znacznie młodsze niż poprzednie. Gallem Lepiss nagle obwieścił, że aby Gurney odzyskał pełnię swych sił i wspomnień, musi wrócić do dawnego trybu życia, czyli do podróży ze swymi przyjaciółmi – krótko mówiąc miał ponownie wieść życie awanturnika. Trochę było to ryzykowne z uwagi na nienajlepszy stan jego zdrowia, ale według Gallema, było to najlepsze co można było zrobić.

Postanowiłem zbliżającą się imprezę połączyć także z ucztowaniem na cześć powrotu mojego dawnego przyjaciela. Morgass, który myślał, że Gurney już nie żyje, był w sporym szoku, gdy opowiedziałem mu co się stało. Postanowiłem udać się z Gurney’em do krawca Schulza po jakiś odpowiedni strój. Musiałem także kupić mu kilka podstawowych rzeczy, aby mógł normalnie egzystować. Wykorzystałem do tego pieniądze, których trochę dał mi Gallem. To miłe z jego strony, że tak dbał o swego byłego ucznia – widać, że magowie Kapituły dbają o swoich. Gdy już wszystko było gotowe, napisaliśmy jeszcze przemówienie, które miał wygłosić minstrel, gdy my będziemy schodzić na dół po schodach karczmy.

Impreza rozpoczęła się wieczorem, a cała zabawa trwała do samego rana. Przed naszym wejściem na salę, odczytano mowę powitalną, którą zresztą sami ułożyliśmy. Karczma była pełna ludzi, ale my mieliśmy osobny stolik, przy którym czekały na nas nasze kobiety. Dago obiecał mi, że dla mnie specjalnie zaprosi Ingrid i tak zrobił, co mnie bardzo ucieszyło. Na zewnątrz karczmy zebrał się tłum biedniejszych mieszkańców Dermath, którzy zostali zwabieni obietnicą darmowego napitku. Na początku trochę posiedziałem na sali i potańczyłem z Ingrid, a później udałem się z nią na pokoje. Impreza była bardzo udana, karczmę zaszczyciła swoją obecnością znana grupa zwana „Trupadurami”. Dali oni wspaniały koncert pełen różnych efektów wizualnych. Z samego rana umówiłem się z Ingrid na obiad, ponieważ chciałem ją lepiej poznać, niestety podczas naszych wcześniejszych spotkań nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Później spotkaliśmy się wszyscy i chwaliliśmy się naszymi podbojami.

Jako że w najbliższym czasie nie planowaliśmy żadnych wyjazdów, postanowiłem udać się na szkolenie, mające na celu podniesienie moich umiejętności w parowaniu bronią. Szkolenie to miało trwać półtora miesiąca, ale nie obawiałem się, że będzie się działo coś ciekawego bez mojej osoby, ponieważ reszta drużyny również uczyła się nowych biegłości oraz nabywała nowe umiejętności. Gurney starał się przez cały ten wolny czas przypomnieć swoją przeszłość, co po części mu się udawało. W późniejszym czasie rozpoczął próby z rzucaniem czarów. Niestety jego starania jak na razie nie przynosiły żadnych efektów.

Jakiś czas później do „Rycerza Śmierci” przybył bard Taliesin. Bardzo się ucieszyłem z jego obecności, ponieważ dawno go nie widziałem. Zaproponował nam wspólną podróż do miasta Tir, znanego z doskonałego piwa tirskiego i innych alkoholi. W mieście miał się odbyć doroczny festyn i ceremonia poświęcenia zbiorów. Jako że nie mieliśmy nic ciekawego do roboty, zdecydowaliśmy się mu towarzyszyć. Udałem się jeszcze do Elindara, aby sprawdzić, czy nie będę potrzebny. Okazało się że mogłem spokojnie wyruszyć. Przed wyruszeniem Dago i Bagriel postanowili zakupić sobie wóz, aby podróż przebiegała im lżej i szybciej.



Kroniki XXVI: Sołtys - część I (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago), Taliesin (Pawlas)


Dni mijały szybko, a na drodze nie napotkaliśmy żadnych poważniejszych przeszkód. Po wkroczeniu na teren baronii bertalskiej okazało się, że Taliesin jest tutaj poszukiwanym banitą, na rogatkach wisiał list gończy. Na szczęście podpici strażnicy nie zorientowali się i mogliśmy spokojnie przejechać. Gdy spytaliśmy barda o to co takiego zrobił, odparł że nic takiego, oprócz zbałamucenia córki władcy tych ziem, potężnego barona Ustera von Bertall z rodu Bertallów. Postanowiliśmy pomóc mu się ukrywać, ponieważ nie chcieliśmy mieć żadnych problemów. Kilka dni później, wieczorem, przybyliśmy do małej wioski zwącej się Melfors i pomimo moich protestów zatrzymaliśmy się w niej na nocleg.

Gdy właśnie kończyliśmy nasz posiłek, do karczmy przybył sołtys, niejaki Fortas, z prośbą. Chciał abyśmy w zamian za 6 florenów zabili bestię, która grasuje w pobliżu wioski i zabija jej mieszkańców. Zdania co do tego czy mamy się podjąć tego zadania były podzielone, ale udało mi się przekonać resztę grupy, abyśmy się jednak go podjęli. Przecież nie mogliśmy pozwolić, aby ginęli bezbronni ludzie.

Postanowiliśmy udać się następnego dnia na miejsce ostatniego zabójstwa. Po drodze do tego miejsca napotkaliśmy grupkę banitów, którzy nie chcieli nas przepuścić przez rzekę, dopóki ktoś z nas nie pokona Dużego Dżona, ich przywódcy, w walce na kije. Jak zwykle mnie pierwszego postawiono jako ochotnika, chociaż wcale nie miałem ochoty z nim się próbować. Nie mając wyboru stanąłem do walki, która zresztą była bardzo szybka, bo już po pierwszej wymianie ciosów, skąpałem się w rzeczce. Drugim ochotnikiem był Bagriel, ale skończył bardzo podobnie jak ja, dopiero gdy nasze miejsce zajął Gurney, osobą która wylądowała w rzece był Duży Dżon. Po tym jak wylądował w rzece, bez żadnych pretensji pomógł nam dostać się w poszukiwane przez nas miejsce.

Miejsce to było co najmniej dziwne, ponieważ gdy się tylko do niego zbliżyliśmy uderzyła w nas jego moc. Wszędzie czuło się wielką potęgę, która aż elektryzowała się w powietrzu. Miejscem tym była polana, na której znajdowały się porozrzucane wielkie głazy, niektóre miały nawet 6 metrów wysokości.

Działy się tam naprawdę dziwne rzeczy. Najpierw w Dago uderzył piorun i o dziwo nic mu się nie stało. Później, gdy wróciliśmy, okazało się, że Gurney usnął na kamieniu i stracił przytomność, czego sam sobie nie umiał przypomnieć. Ja nie znalazłem praktycznie żadnych śladów, które naprowadziły by nas na trop bestii, więc postanowiliśmy opuścić to miejsce.

W wiosce jedyną osobą, która nie wzbudzała naszego zaufania był właśnie sołtys Fortas. Nandin bez przerwy powtarzał, że gdzieś już go widział, ale nie umiał sobie przypomnieć gdzie. Nie chcieliśmy drążyć tego tematu, ponieważ w końcu to nie była nasza sprawa. Podczas kolacji postanowiliśmy wrócić na polanę i poobserwować ją w nocy. Jak się okazało bardzo bobrze zrobiliśmy, że się tam udaliśmy, ponieważ byliśmy świadkami dwóch rzeczy, które nas zainteresowały. Pierwszą z nich było to, że w miejscu tym wieśniacy składają dary dla jakiegoś Pana Lasu, a drugą dużo bardziej interesującą rzeczą było małe przedstawienie. Na polanę zaczęła napływać gęsta mgła, aż zakryła prawie całą polanę oprócz miejsca, w którym stały kamienie. Z mgły wyszły dwie osoby, od których wyraźnie czuło się aurę mocy. Osoba, która pierwsza weszła na polanę, podała tej drugiej jakiś napój, po czym obydwie znikły we mgle. Nie bardzo rozumieliśmy, co tu się tak naprawdę stało, ale doszliśmy do wniosku, że najprawdopodobniej ma to coś wspólnego z kultem Pana Lasu. Bogatsi o te informacje wróciliśmy do wioski.

Następnego dnia usłyszeliśmy przykrą wiadomość, a mianowicie Piotr Drwal powiesił się. Nie zwrócilibyśmy na to uwagi, gdyby nie przekonanie kilku ludzi, że on nigdy by tego nie zrobił. Postanowiliśmy to sprawdzić i rzeczywiście, Gurney, po obejrzeniu zwłok, zauważył na jego skroni lekki siniak sugerujący uderzenie. Dodatkowo siniak ten był zamaskowany jakimś specyfikiem. Postanowiliśmy się nie dzielić naszym odkryciem, tylko przyjrzeć się uważniej sołtysowi. Dago dzięki modlitwie wprowadził Nandina w stan hipnozy, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że Nandin spotkał sołtysa lub kogoś bardzo podobnego, 5 lat temu, bardzo daleko stąd, w północno-wschodniej części Imperium, w Phontiss.

Postanowiliśmy zastosować ten sam sposób na sołtysie i tez wprowadzić go w stan hipnozy. Zaprosiliśmy go więc do naszego pokoju, aby tam bez niczyjej wiedzy to zrobić. Nie napotkaliśmy większego problemu, chociaż sołtys był mało przekonywujący, ale dowiedzieliśmy się, że on nigdy nie był w tym mieście. Po całych tych przesłuchaniach sołtys poczuł się zmęczony i postanowił opuścić nas i udać się do swojego domu. Jako że nasze podejrzenia zostały rozwiane, daliśmy sobie z nim spokój. Nasz zapał trochę osłabł, ponieważ nie było żadnych widocznych efektów naszej pracy, ale zdarzyło się coś, co zmieniło sytuację.

Kiedy siedzieliśmy sobie spokojnie w karczmie, Gurney zauważył, że ktoś nas podsłuchuje i nie zastanawiając się długo, ruszył za nim w pościg, skacząc przez okno. Razem z nim wybiegł jeszcze Nandin i Bagriel, po chwili wrócili żeby nas powiadomić, że udało się im złapać podsłuchiwacza. Ja oraz reszta kompanów udaliśmy się w miejsce, w którym Nandin starał się go przesłuchać. Faceta, którego złapali, widzieliśmy pierwszy raz na oczy i nie zachowywał się on jakby się nas bał. Śmiał nawet grozić nam, że jak go nie wypuścimy, to będziemy mieli z tego powodu duże problemy. Oczywiście takie słowa nie przemawiały do nas, ponieważ sytuacja była jednoznaczna, ale nie trwało to długo. Taliesin i Gurney postanowili wrócić na chwilkę do wioski, ale w drodze powrotnej zauważyli jadący w ich stronę spory oddział wojowników. Postanowili ukryć się w trawie, ale nie udało im się to i zostali przez nich znalezieni, a następnie pojmani. My, widząc taką grupę, postanowiliśmy schronić się w lesie. Ja udałem się z Dago, a Nandin i Bagriel poszli osobno.

Przeszukiwania lasu przez najemników trwały bardzo długo i były bardzo dokładne, widać że znali się na rzeczy. Udało nam się jednak dobrze schować i nie wykryto nas. Niestety Bagriel nie miał takiego szczęścia i został pojmany. Jako że nie wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia, postanowiliśmy nie wychylać się i popatrzeć jak się rozwinie sytuacja.

Gdy zbliżyliśmy się do wioski, spotkaliśmy znaną nam grupę banitów Dużego Dżona, którzy zaproponowali nam, żebyśmy się z nimi udali do ich obozu, gdzie będziemy mogli się wyspać i odpocząć. Oni natomiast mieli zamiar przypatrywać się ruchom w wiosce. Gdy wrócił jeden z nich, dowiedzieliśmy się, że część najemników ma zamiar przewieść naszych kompanów do Twierdzy Bertall i dzięki temu możemy mieć możliwość odbicia ich.



Kroniki XXVII: Sołtys - część II (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago), Taliesin (Pawlas)


Plan był prosty, w miejscu, które wydawało się być dobrym na zasadzkę, zaczailiśmy się i czekaliśmy na kolumnę konnych. Gdy wjechali oni mniej więcej między nas, ostrzelaliśmy ich z łuków, a ja wyskoczyłem i przeciąłem więzy krępujące moich kompanów. Gdy zauważyłem jaki efekt dała nasza salwa, postanowiłem zaatakować tą resztkę najemników, która została. Po chwili stała się rzecz bardzo dziwna, ponieważ ktoś odjeżdżał na jednym z koni, więc Ester, jedna z banitek, nie wiedząc kto to jest strzeliła w tą stronę na wysokości jeźdźca. Strzał okazał się celny, ponieważ gdy dobiegliśmy w tamto miejsce, na ziemi leżał ranny Nandin. Tak więc znowu byliśmy w komplecie.

Udaliśmy się do obozu banitów, żeby przedyskutować nasze dalsze działania. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu próbować atakować najemników, bo to równało by się śmierci. Postanowiliśmy poczekać, aż opuszczą wioskę i dopiero wtedy wrócić po resztę naszych rzeczy, które zostały przez nich zagrabione. Banici zaproponowali nam, abyśmy udali się z nimi na turniej strzelecki do Twierdzy Bertall. Nagrodą w tym turnieju miała być strzała, która została dawno temu odebrana rodzinie Ester przez barona de Bertall. Z tego co zrozumieliśmy, to Ester pochodziła ze szlacheckiego rodu, który został wymordowany przez rodzinę de Bertall – Ester jako jedyna przeżyła i schroniła się w Lesie.

Podróż do Bertall przebiegła bez większych problemów, a w mieście doprowadziliśmy się do porządku, wykąpaliśmy się i porządnie najedliśmy. Ja i Nandin zapisaliśmy się na turniej, aczkolwiek nie wyobrażałem sobie jakiegoś zwycięstwa, ponieważ wiedziałem, że zjechało się na niego wielu znakomitych strzelców, którzy specjalizują się w takich turniejach. Udało mi się zakwalifikować do trzeciej rundy, ale później odpadłem. Turniej wygrała Ester, która występowała oczywiście w przebraniu, i odzyskała swoją własność. Następnego dnia wszyscy razem wyruszyliśmy w drogę powrotną, aby później kontynuować naszą podróż do Tir.

Po dotarciu na miejsce dowiedzieliśmy się, że tej samej nocy ma być organizowane Święto Lasu i jesteśmy na nie zaproszeni. Wiedzieni ciekawością, czyli pierwszym stopniem do piekła, postanowiliśmy w nim wziąć udział. Cała uroczystość miała odbyć się wieczorem, więc przez cały dzień nie robiliśmy nic ciekawego. Dotarła do nas tylko przykra nowina, a mianowicie Józef Młynarz miał nieszczęśliwy wypadek, w wyniku którego zmarł.

Święto rozpoczęło się pod wieczór i wyglądało to mniej więcej tak jak sobie wyobrażałem. Było bardzo dużo ludzi, którzy pili piwo i cieszyli się z darów jakie dała im natura w tym roku. W pewnym momencie zaczęło się jednak dziać coś dziwnego, pojawiła się znana nam mgła, która gęstniała i podnosiła się w nienaturalny sposób. Na górze przy kamieniach pojawił się Pan Lasu, a Duży Dżon wszedł, aby odprawić z nim jakiś rytuał. Niestety podczas ceremonii stało się coś strasznego, z lasu wyleciał bełt, który zagłębił się w piersi Pana Lasu. Momentalnie z lasu wybiegł oddział najemników, którzy pojmali wcześniej Gurney’a i Taliesina. Widząc, że ulegniemy przewadze liczebnej, postanowiliśmy się wycofać. Nandin rzucił na siebie niewidzialność, Dago, jak się później okazało, przeteleportował się do Dermath, a ja przedarłem się do lasu. Jako że w całym tym rozgardiaszu straciłem kompanów z oczu, postanowiłem udać się na kładkę, w nadziei, że oni zrobią to samo.

Zaczaiłem się przy kładce i czekałem obserwując uważnie okolicę. Po jakimś czasie do kładki zaczął się ktoś zbliżać. Był to mężczyzna opatulony szczelnie płaszczem. Gdy się odwrócił w moją stronę, zamurowało mnie. To był sołtys Fortas, ale był nie do poznania. Miał ze sobą miecz i wpatrywał się we mnie, chociaż byłem schowany w lesie. Gdy zaczął iść w moją stronę, niewiele myśląc strzeliłem w jego kierunku z łuku, a później dobyłem miecza i tu spotkała mnie niespodzianka. Strzała minęła łukiem sołtysa, a ten okazał się być wyśmienicie wyszkolonym wojownikiem i walka zaczęła przebiegać nie po mojej myśli. Po kilku próbnych cięciach, sołtys naparł na mnie zdecydowanie i zmuszony byłem przejść do defensywy. To tylko pogorszyło moją sytuację i po kilku minutach musiałem ratować się ucieczką. Skoczyłem do rzeczki, ale miałem strasznego pecha bo zahaczyłem o jakiś korzeń i wpadłem do niej. Gdy leżałem w wodzie, sołtys podszedł do mnie i zdzielił mnie rękojeścią w twarz, później ogłuszonego zostawił. Miałem niesłychane szczęście, ponieważ niedługo po tym nadeszli Gurney i Bagriel i widząc, że jestem w strasznym stanie, zaczęli mnie ratować. Gurney dał mi nawet miksturę, dzięki której ustało krwawienie.

Gdy się ocknąłem, byliśmy daleko od tego miejsca i dowiedziałem się, że wszyscy mają zamiar wracać do Dermach. Nie były to jedyne złe wieści tego popołudnia. Jak się okazało w wyniku uderzenia rękojeścią, straciłem oko. Prawdopodobnie sołtys pozbawił mnie także palca. W pierwszym momencie chciałem poprzysiąc zemstę sołtysowi, ale gdy emocje opadły, zastanowiłem się nad tym i doszedłem do wniosku, że to, co ja zrobiłem, też nie było prawe i dlatego teraz nie czuję do niego już żalu.

W Dermath rozstaliśmy się także z bardem Taliesinem, którego jak zawsze goniły ważne sprawy natury żeńskiej... Zapewne kiedyś znów go zobaczymy.

Później wiele rozmyślaliśmy o tym kim mógł być sołtys i najemnicy, którzy rozbili bandę Dużego Dżona i zamordowali Pana Lasu. Wiele miesięcy później poskładaliśmy układankę w całość. Nandin nie mylił się co do Fortasa, rzeczywiście spotkał go kiedyś w przeszłości, w Phontiss. Było to kilka lat temu, mignięcie w jakiejś gospodzie. Ale już po wszystkim przypomniał sobie kim ów człowiek mógł być. Fortas tak naprawdę nazywał się Kastor i był jednym z najlepszych zabójców i szpiegów w Imperium. Chodziły o nim legendy. Mówiono, że był na swój sposób artystą, potrafił poświęcić lata na przygotowania i wykonanie jednej akcji. Tak też najprawdopodobniej było z Fortasem. Przypuszczalnie został wynajęty przez barona de Bertall do rozbicia bardzo groźnej i popularnej wśród wieśniaków bandy Dużego Dżona. Baron de Bertall, który uważany jest za czarnoksiężnika, prawdopodobnie zlecił także Kastorowi zabicie Pana Lasu. Kastor tak dobrze odegrał rolę sołtysa, że nie wpadliśmy na to, że byliśmy wykorzystywani. Od samego początku, od wynajęcia nas przez sołtysa, byliśmy sterowani. W gruncie rzeczy to po części przez nas odkryto kryjówkę Dużego Dżona i podczas Święta Lasu zamordowano Pana Lasu. Czasem, gdy człowiek chce dobrze, nieświadomie czyni wiele zła…



Kroniki XXVIII: Srebrne Trio (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago), Lathaniel (Bast)


Postaraliśmy się jak najszybciej powrócić do Dermath. Podczas tej spokojnej podróży mnie się udało powrócić do zdrowia. Po powrocie nie mieliśmy zbyt konkretnych planów. Ja jak zwykle udałem się do Elindara Dafe, a reszta kompanii rozpierzchła się po mieście. Pod wieczór okazało się, że nie jest nam dane zabawić dłużej w tym mieście, ponieważ Gurney dowiedział się o robótce w sam raz dla nas. W okolicach Gór Koruska panoszyła się jakaś bestia, która zabijała mieszkających tam ludzi, a tamtejszy władca za zabicie bestii zaproponował całkiem duże obszary ziemi. Po krótkiej naradzie doszliśmy do wniosku, że jeżeli nikomu nagle nic nie wypadnie, to udamy się w to miejsce, aby zobaczyć czy jesteśmy w stanie pomóc tym ludziom. Ja musiałem się skonsultować z Elindarem, czy czasami nie będę potrzebny tu na miejscu.

Jak się okazało podróż ta była dla mnie bardzo na rękę, ponieważ dostałem od Elindara pewne zadanie, które miało polegać na zlikwidowaniu zabójców jego przyjaciela, grupy zwanej „Srebrnym Trio”. Jeżeli udało by mi się to zrobić, to w zamian on zwolniłby mnie z dalszej służby dla niego. Dodatkowo miałem w tych stronach jeszcze jedną sprawę do załatwienia związaną z druidami. Przywódca druidów z Lasu Blizn był śmiertelnie chory i poproszono mnie, abym udał się do pewnego klasztoru mnichów, zwanego Zakonem Feniksa, w okolicach Gór Koruska, gdzie znajduje się cenny owoc, zwany Jabłkiem Życia, który mógłby uleczyć druida. Druidzi przydzielili mi jednego ze swoich ludzi, który zwał się Lathaniel - w ten sposób nasza drużyna powiększyła się o dodatkową osobę. Moi towarzysze dosyć szybko zaakceptowali Lathaniela, który posiadał wiele ciekawych umiejętności, stwierdzając, że druid na pewno nam się przyda w podróży. Wszyscy byli też bardzo zadowoleni, gdy dowiedzieli się, że Lathaniel zna się na magii leczniczej.

Okazało się, że nie tylko ja mam w tamtych stronach coś do załatwienia, bo i Dago, nie wiadomo czemu, próbował namówić wszystkich, abyśmy z nim poszli w same Góry Koruska. Niestety jego pomysł nie spotkał się z wielkim ożywieniem, ponieważ z informacji, które posiadaliśmy, wiedzieliśmy, że obszary te są bardzo niebezpieczne i lepiej się tam nie zapuszczać.

Nasza podróż przebiegała bardzo spokojnie i nie napotkaliśmy po drodze żadnych problemów. Jedynym wydarzeniem, o którym warto wspomnieć, był incydent ze statkiem, którym mieliśmy się zamiar dostać drogą rzeczną do Kardiol, pod Górami Koruska. Jego kapitanem był niejaki Fersdorn, ten sam, który jeszcze tak niedawno wiózł nas w przeciwną stronę. Od tego czasu trochę się zmieniło, ponieważ miał on teraz poważny problem z bandą orków, które zaczęły zbierać haracz od przewoźników. Chcąc wykorzystać nadarzającą się okazję, kapitan zaproponował nam pewien układ. My mieliśmy udawać, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi kapitana, a on w zamian miał nas dowieść do Kardios za darmo. Za wszelką cenę zależało kapitanowi, żeby nie doszło do niepotrzebnego rozlewu krwi, ponieważ w przyszłości mogłoby to mieć dla niego złe skutki. Jako że było nas w sumie czternaście osób (Dago wynajął sobie ośmiu ochroniarzy), robiliśmy konkretne wrażenie.

Rzeczywiście, kiedy orki przyszły po swoje pieniądze, kapitan powiedział im, że nie zamierza już płacić, a jeżeli mają jakieś jeszcze problemy, to mogą porozmawiać z nami. Orki widząc, że nawet, jeśli uda im się nas pokonać, to będą mieć bardzo duże straty, postanowiły pomęczyć kogoś, kto nie stawia tak dużego oporu. Chcieliśmy zaproponować innym kapitanom naszą pomoc, ale gdy dowiedzieliśmy się o dokładnej liczebności orków, byliśmy zmuszeni zaprzestać jakichkolwiek działań, ponieważ sami nie dalibyśmy im rady. Zapewne gdy my odjechalibyśmy w dalszą podróż, to orki mściliby się na przewoźnikach.

Podróż mieliśmy za darmo, więc czym prędzej wyruszyliśmy do Kardios – Miasta Najemników. W mieście długo szukaliśmy wieści na temat „Srebrnego Trio”. Okazało się, że są to mordercy do wynajęcia, bardzo groźni. Kiedy doszło do walki między nimi, a mną i Bagrielem, nie było łatwo. Jako fechmistrz poradziłbym sobie z każdym z nich osobna, mimo że byli bardzo dobrzy. Jednakże Trio walczyło specjalnym, wyrobionym przez lata stylem. Każdy z nich osłaniał drugiego, nie sposób było się przedrzeć przez ich gardę. Wzajemnie się asekurowali i groźnie kontrowali. Jednak kiedy udało się poważnie zranić jednego z nich, ich mordercze tempo osłabło, a walka była nasza. Po tym wszystkim postanowiliśmy z Bagrielem wspólnie ćwiczyć, aby w każdej kolejnej walce współpracować i wzajemnie się osłaniać.

W Kardios nie zabawiliśmy długo, dowiedziałem się jeszcze tyko, gdzie mniej więcej znajduje się klasztor, do którego zamierzałem się udać po Jabłko Życia.



Kroniki XXIX: Zakon Feniksa i Jabłko Życia (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago), Lathaniel (Bast)


Dalszą podróż odbyliśmy w towarzystwie kapitana Ezolda i jego kompanii „Brunatne Sztandary”, którzy udawali się w kierunku Gór Koruska, czyli do pewnego momentu po drodze do klasztoru. Niestety część podróży musieliśmy odbyć sami, ale nie napotkaliśmy żadnych niebezpieczeństw aż do samego klasztoru. Klasztor okazał się wspaniałą budowlą na szczycie góry. Nie był szczególnie ładny pod względem architektonicznym, ale napawał mnie spokojem. Spotkaliśmy się tam z chłodnym przyjęciem, ale kiedy wyjawiłem cel mojej podróży, wpuszczono nas do środka, aczkolwiek całą broń musieliśmy oddać w ręce zakonników.

Dowiedziałem się, że abym otrzymał przedmiot, po który przyszedłem muszę przejść przez trzy próby. Pierwszą z nich była próba walki, czyli musiałem walczyć na pięści z trzema mnichami. W próbie tej bardzo przydały się moje dotychczasowe doświadczenie i moja wrodzona odporność na ciosy, więc przeszedłem ją bez większych problemów. Po krótkiej przerwie miałem przystąpić do drugiej próby, ale wydarzyło się coś, co mnie bardzo zdenerwowało. Dago, pomimo tego, że prosiłem go, aby nie robił niczego głupiego, podczas rozmowy rzucił jakiś czar i każdy z nas odczuł, że to co zrobił ma związek z jakimiś złymi mocami. Przeor klasztoru również się zdenerwował i kazał mu opuścić mury klasztoru, czego ten oczywiście nie chciał zrobić.

Tak więc moje drugie zadanie wykonywałem bardzo zdenerwowany i o mało nie przypłaciłem tego życiem. Zadanie to polegało na przejściu po linie na wysokości około dwudziestu metrów nad ziemią. Gdzieś w połowie drogi przez moje zdenerwowanie i rozkojarzenie, lina wyślizgnęła mi się z ręki i o mały włos nie spadłem, na szczęście udało mi się jakoś dojść do końca.

Trzecią próbę musiałem wykonać wewnątrz klasztoru. To była najtrudniejsza próba i najtrudniejszy wybór jakiego musiałem dokonać. Dotychczas w każdej z prób ryzykowałem tylko moje życie, a jako że w zamian mogłem uratować życie innej osobie, wykonywałem je bez wahania. Tutaj sytuacja się diametralnie zmieniła, ponieważ próba ta polegała na tym, że miałem za zadanie trafić w jabłko znajdujące się na głowie młodego chłopca. Z jednej strony bardzo chciałem strzelić i zakończyć ją pomyślnie, w końcu niedawno brałem udział w turnieju strzeleckim i wierzyłem w swoje umiejętności, z drugiej strony istniało ryzyko, że nie uda mi się trafić i mogę przez przypadek zabić niewinną osobę. Po dłuższym czasie podjąłem decyzję, że rezygnuję z podjęcia tej próby, ponieważ nie mogłem na jednej szali postawić życia niewinnej osoby, a na drugiej innej, nawet tak ważnej jak przywódca druidów.

Byłem smutny, że nie udało mi się pomóc druidom, ale miałem nadzieję, że zrozumieją moją postawę. Jednak tu spotkało mnie wielkie zaskoczenie. Okazało się, że mój wybór był słuszny i jednak pomyślnie przeszedłem przez próbę, która była próbą charakteru, próbą życia. Dostałem w zamian Jabłko Życia, które miałem zamiar oddać w ręce druidów.



Kroniki XXX: Cyrius i Wywerny (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Dago (Dago), Lathaniel (Bast)


Jako że musieliśmy załatwić jeszcze jedną sprawę, w drodze powrotnej ruszyliśmy w kierunku zamku Rawinów. Po drodze spędziliśmy noc w wiosce Gordwald, gdzie spotkaliśmy interesującą osobę. W karczmie, w której się zatrzymaliśmy, przesiadywał pijak, który twierdził, że brał udział w wyprawie do Góry Gromu w Górach Koruska. Mniej więcej na te tereny chciał właśnie się udać Dago, więc go to bardzo zainteresowało. Niestety człowiek ten był tak nażłopany piwem, że nie mógł nam podać żadnych konkretnych informacji. Widząc bezcelowość pytań, daliśmy mu spokój i poszliśmy spać. Jak się okazało, miejsce to interesowało Dago bardziej niż przypuszczaliśmy. Następnego dnia ten udał się na poszukiwanie tego człowieka i wynajął pokój, w którym najprawdopodobniej starał się za pomocą magii uzyskać więcej informacji. Jako że nas ten temat średnio interesował, nie ingerowaliśmy w jego poczynania i poczekaliśmy aż Dago zaspokoi swoją ciekawość. Po wszystkim zaopatrzyliśmy się jeszcze w prowiant i ruszyliśmy do Bulter, a następnie do zamku Rawinów.

W zamku dowiedzieliśmy się, że hrabiego nie ma niestety teraz w domu. Przekazał on jednak swoim sługom, że dla osoby, która uwolni go od problemu, jest w stanie zaoferować znaczną połać ziemi. Dowiedzieliśmy się także, że wartało by się przejść do wieży przy wiosce Bulter, ponieważ wieżę tę zamieszkuje mag, który może mieć coś z tym wspólnego. Wizyta w zamku nie okazało się więc zbyt owocna, ale jakby na to nie patrzeć przybyliśmy tutaj w konkretnym celu, więc chcieliśmy zbadać sytuację. Przed podjęciem jakichkolwiek działań, przeprowadziliśmy między sobą bardzo burzliwą dyskusję, ponieważ kilku z nas, nie wiadomo dlaczego, nagle straciło zainteresowanie badaniem terenów, w których najprawdopodobniej miała schronienie bestia. Jednak postanowiliśmy zebrać dokładniejsze dane i dopiero wtedy zastanowić się powtórnie i podjąć się zadania albo wrócić do Dermath.

Pierwszym naszym celem była wieża, dlatego wróciliśmy do Bulter i spytaliśmy miejscowego karczmarza o jej dokładną lokalizację. Dowiedzieliśmy się przy okazji bardzo ciekawej rzeczy, do wieży można było się zbliżać tylko w nocy. Do wieży zaprowadził nas wieśniak, który kiedyś przez przypadek zawędrował w jej okolice, aczkolwiek nie chciał on za żadne pieniądze podejść z nami pod samą wieżę. Odczekaliśmy aż się ściemni i poszliśmy w kierunku który wskazał nam wieśniak.

Wieża była wysoka i wykonana z czarnego bazaltu, surowca nieczęsto spotykanego w tych rejonach. Gdy podeszliśmy bliżej, okazało się, że nie ma do niej żadnych drzwi. Nieco zbici z tropu czekaliśmy, aż nasz gospodarz raczy nas zaprosić do środka i rzeczywiście po jakimś czasie naszym oczom ukazały się otwarte drzwi. Nie widząc innego wyjścia, wszyscy, oprócz Nandina, weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu, w którym nie było żadnych przedmiotów, oprócz dużego lustra. Po chwili, właśnie z wnętrza lustra, dobiegł nas głos pytający o cel naszej wyprawy i tu spotkała nas niespodzianka. Dago nie bacząc na nic, wypalił z odpowiedzią, że przybył po jakiś amulet, chroniący przed „Okiem Boga.” Cała nasza drużyna oniemiała, nie wiedzieliśmy o czym on mówi i nie wiedzieliśmy co sami na to mamy odpowiedzieć. Na szczęście po chwili udało nam się sprowadzić rozmowę na właściwy tor, chociaż byliśmy w tak wielkim szoku, że nie potrafiliśmy sami dojść do porozumienia czego my w ogóle oczekujemy. Cyrius, bo tak się nazywał mag zamieszkujący wieżę, powiedział nam, że bestie, które zabijają mieszkańców, to wywerny. Powiedział także, że jeśli przyniesiemy mu ogony tych bestii, to da nam antidotum na ich jad. Oczywiście nie potrafiliśmy dojść do żadnego porozumienia, więc po pewnym czasie Cyrius stracił ochotę na wysłuchiwanie naszych kłótni i zakończył naszą audiencję, dając nam jasno do zrozumienia, że chce abyśmy opuścili jego teren.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz rozgorzała dyskusja i w kierunku Dago padło wiele pytań, na które ten nie chciał dać odpowiedzi. W podłych nastrojach postanowiliśmy wrócić do karczmy. Ja zostałem jednak przy wieży, wiedząc, że odtrutka którą proponował nam Cyrius, może się nam wszystkim przydać i postanowiłem jeszcze raz z nim porozmawiać. Po długim oczekiwaniu usłyszałem głos dobiegający z wieży, który oświadczył mi żebym przyszedł jutro, to będę miał możliwość porozmawiania powtórnie.

Wróciłem do pokoju w karczmie, aby porozmawiać z kompanami i poznać ich zdanie na temat wydarzeń, których byliśmy świadkami. Jak się okazało Gurney i Nandin stwierdzili, że nie mają zamiaru z Dago ruszyć na wywerny i chcą wracać do Dermach. Ja natomiast, Bagriel i Lathaniel zdecydowaliśmy się wykonać zadanie. Poszedłem poinformować o tym Dago, który miał pokój razem z najemnikami, aby powiedzieć mu, że muszę jutro wrócić jeszcze do wieży i dopiero wtedy mogę podjąć dalsze działania. Ustaliliśmy jeszcze jedną bardzo ważną rzecz, a mianowicie podział ziemi dotyczy również najemników, którzy będą brali udział w polowaniu.

Następnego wieczoru udałem się do wieży i odebrałem odtrutki dla każdego z nas. Gurney i Nandin zgodzili się poczekać na nas w karczmie, aż wrócimy z wyprawy, aby później razem udać się do Dermath. Wyruszyliśmy z samego ranka, a na cel obraliśmy sobie wioskę Delarin. Na miejscu nie dowiedzieliśmy się niczego konkretnego, więc pierwszy dzień minął nam bezowocnie. Dowiedzieliśmy się jednak ciekawej rzeczy, a mianowicie w pobliżu znajduje się zamknięta kopalnia, więc nie mając lepszych pomysłów ruszyliśmy w jej kierunku.

Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Zaraz przy wejściu dostrzegłem ślady, najprawdopodobniej zostawione przez jedną z bestii.

Rozpoczęliśmy badanie wnętrza kopalni mając nadzieję znaleźć jej norę i przy odrobinie szczęścia zastać ją tam. Niestety szczęście, aż tak nam nie sprzyjało, to nie my zasadziliśmy się na bestie, tylko one na nas. Zaatakowały nas z dwóch stron i musieliśmy odbyć bardzo trudną walkę, a sytuacji nie polepszyło zachowanie Dago i Lathaniela, którzy najwidoczniej nie mieli zamiaru nam pomagać. Szczęśliwie udało nam się wyjść z opresji zwycięsko, gdzie nie obyło się bez rannych.

Wywern

Po dalszych poszukiwaniach udało nam się znaleźć legowisko wywern. W środku znajdowało się wiele zwłok ludzi, którzy nie zdołali się obronić przed wywernami, więc zdecydowaliśmy się przeszukać pobieżnie jaskinię w nadziei znalezienia czegoś cennego. W sumie znaleźliśmy tylko parę sztuk złota, które chcieliśmy podzielić między wszystkich. Okazało się jednak, że jeden z naszych współtowarzyszy nie jest całkiem uczciwy i chciał coś ukryć przed naszym wzrokiem. Zauważył to Lathaniel i poinformował nas o tym. Podejrzewał on Bagriela, że ten podniósł coś i schował do kieszeni nie informując nas o tym. Bagriel oczywiście upierał się, że nic takiego nie miało miejsca, ale gdy sytuacja stała się tak napięta, że najprawdopodobniej doszło by do walki, oddał w nasze ręce jakiś pierścień. A nie był to zwykły pierścień, tylko przepiękny srebrny pierścień z bardzo dużym rubinem, naokoło którego było jeszcze 6 mniejszych kamieni szlachetnych. Lathaniel rzucił na niego jeszcze czar „Wykrycia Magii” i okazało się, że ma on całkiem spore właściwości magiczne.

Wydarzenie to spowodowało, że wszyscy zaczęli patrzeć na siebie z nieufnością. Doszliśmy do wniosku, że wywerny, które spotkaliśmy, są jedynymi i postanowiliśmy opuścić teren kopalni, aby przenocować i następnego dnia wyruszyć w drogę powrotną. Dago zaproponował, że sprawdzi jakie właściwości ma znaleziony przedmiot co zajęło mu bardzo dużo czasu. Nad rankiem dowiedzieliśmy się, że pierścień zrobiony jest z myślą o wojownikach i pomaga im unikać ciosów podczas walki. Oczywiście nie chcieliśmy opierać się tylko na ekspertyzie Dago, więc postanowiliśmy dać go jeszcze Cyriusowi do zbadania. Jako dowody zabicia bestii wzięliśmy głowę wywerny oraz dwa ogony, które zamierzaliśmy oddać Cyriusowi, zgodnie z umową, w zamian za antidotum.

W wiosce Delarin zatrzymaliśmy się tylko na nocleg i ruszyliśmy do Bulter. W Bulter spotkaliśmy Gurney’a i Nandina, którzy zdecydowali się udać z nami do zamku Rawinów, gdzie mieliśmy odebrać naszą nagrodę. Hrabia przyjął nas bardzo życzliwie i podczas poczęstunku pokazał nam ziemie, które mieliśmy dostać jako nagrodę za nasze wysiłki. Zaproponował nam, abyśmy udali się do osobnego pokoju, gdzie mogliśmy w spokoju dokonać podziału ziemi. Ja zrezygnowałem z mojego udziału na rzecz pierścienia, na co się wszyscy zgodzili. Dyskusje były bardzo burzliwe, ponieważ moi kompani nie mogli dojść do porozumienia, ale po kilkunastu minutach ustalono w końcu podział. Po podpisaniu stosownych dokumentów opuściliśmy zamek.

Udaliśmy się do wieży, w której oddaliśmy Cyriusowi ogony wywern, a ja dodatkowo poprosiłem go o identyfikację pierścienia. W zamian za to Cyrius chciał otrzymać 1000 ryb. Trochę mnie zdziwiło jego żądanie, ale zgodziłem się na to. Udałem się do rybaków i zamówiłem u nich właśnie taką ilość ryb, a następnie udałem się do karczmy na spoczynek. Do karczmy nie wrócili Gurney i Dago, ponieważ powiedzieli, że mają jeszcze coś do załatwienia.

Gdy kończyliśmy jeść kolację, wpadł Gurney i oświadczył, że widział jak z kierunku wieży, jedzie wóz wypełniony po brzegi rybami. Nadeszły mnie złe przeczucia, że Dago próbuje mnie oszukać, więc czym prędzej udaliśmy się w kierunku wieży. Przed wieżą stał wóz z rybami i gdy chciałem wziąć jedną z nich, głos z wieży powiedział, że targ został już dobity i możemy wejść do wieży. Wszedłem tam sam, ponieważ nie chciałem, aby świadkiem tej rozmowy był ktoś jeszcze. Cyrius powiedział mi, że Dago dobrze określił właściwości pierścienia, a jedyne czego on się dowiedział więcej to, to że jest on częścią kompletu trzyelementowego. Jeżeli uda nam się znaleźć pozostałe dwie części, to na pewno ujawnią się jakieś dodatkowe cechy. Wróciliśmy do karczmy.

Nad ranem postanowiliśmy wracać do Dermath, ale spotkaliśmy jeszcze Dago, który zapytał, gdzie będzie mógł nas spotkać w przyszłości. Nastała cisza. Widząc, że nikt się nie kwapi do odpowiedzi, powiedziałem, że ja mam zamiar tak jak dotychczas mieszkać w „Rycerzu Śmierci” w Dermath.

Wracając zboczyliśmy nieco z drogi, ponieważ ja musiałem udać się jeszcze do Lasu Blizn, aby oddać Jabłko Życia. Gdy obozowaliśmy niedaleko tego lasu, za pomocą jakiejś magii moi przyjaciele zostali uśpieni, a ja usłyszałem głos, wzywający mnie do wkroczenia do lasu.

Nie wiem jak długo szedłem w głąb lasu, ale po jakimś czasie doszedłem do polany, na której spotkałem osobę szczelnie okrytą płaszczem. Kiedy osoba ta mi się przedstawiła, okazało się, że jest to sam Uliness. Uliness powiedział, że gratuluje mi przejścia pozytywnie testu w klasztorze Feniksa. Dowiedziałem się, że przywódca druidów wcale nie był chory, test miał za zadanie mnie sprawdzić. Uliness poinformował mnie, że mam okazję dostąpić wielkiego zaszczytu, a mianowicie mogę zostać Protektorem Lasu Blizn. Protektorzy to osoby bardzo zżyte z naturą, chroniące miejsca Natury i właśnie mnie wybrano na to stanowisko. Oczywiście zostanie Protektorem to nie tylko przywilej, ale również obowiązek bronienia lasu przed obcymi. Wiedziałem, że jest to decyzja na całe życie, więc musiałem to przemyśleć, ale po chwili doszedłem do wniosku, że nie mógłbym odrzucić tak zaszczytnej propozycji, więc się zgodziłem. Uliness podarował mi przedmiot, który dostaje każdy z Protektorów. Był nim Płaszcz Wtopienia, który posiadał wiele użytecznych cech. Podziękowałem za wszystko i oddaliłem się do moich kompanów, którzy sobie spokojnie spali. Rano powiedziałem im, że już wszystko załatwiłem i możemy ruszać w dalszą podróż. Odkryłem jeszcze jedną rzecz, że Natura natchnęła mnie mocą i potrafię za pomocą magii porozumiewać się ze zwierzętami. Przed Dermath umieściliśmy jeszcze kamień teleportacyjny, który dostaliśmy od Cyriusa i ukryliśmy go, ponieważ najprawdopodobniej w niedalekiej przyszłości zaistnieje potrzeba udania się z powrotem w okolice Delarin.



Kroniki XXXI: Świątynia Lorsha (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Lathaniel (Bast)


Po przybyciu do miasta każdy z nas chciał załatwić jakieś swoje sprawy. Ja udałem się do Elindara, aby upewnić się, że goniec, którego wysłałem, dotarł do niego z wiadomością o śmierci Srebrnego Trio. Elindar podziękował mi za współpracę i powiedział, że być może w najbliższej przyszłości będzie miał dla nas jakieś zadanie. W końcu nie miałem żadnych zobowiązań i można powiedzieć, że ponownie byłem wolny.

Pod wieczór Beryl, karczmarz Rycerza Śmierci, powiedział nam, że był tu u niego jakiś człowiek, który szukał grupy awanturników do pracy. Powiedzieliśmy mu, że jeżeli się zjawi, to niech da nam znać, ponieważ bardzo przydałaby się nam gotówka i być może jego oferta nas zainteresuje. Przy kolacji do karczmy przybył nasz potencjalny pracodawca, więc Nandin udał się do jego stolika, aby się spytać czy jest to dalej aktualne. Torwell, bo tak miał na imię, zaprosił nas do swojego stolika i przedstawił swoją propozycję. Powiedział, że polecił nas Elindar Dafe, dlatego uważa, że otwarcie może mówić o tak delikatnej sprawie. Zadanie miało polegać na zniszczeniu tajnej świątyni Lorsha, która mieściła się w dzielnicy rzemieślników. Gdy dowiedzieliśmy się o co chodzi, Lathaniel od razu powiedział, że się na to nie zgadza, ponieważ to jest najzwyklejszy mord. Torwell, gdy usłyszał taką wypowiedź, wstał i odszedł, ostrzegając nas abyśmy nie mówili takich rzeczy, gdy w pobliżu znajdą się inkwizytorzy. Jak wiadomo kult Lorsha jest zakazany w Imperium i ścigany przez Inkwizycję Richtera z całą stanowczością. Torwell na pewno nie był inkwizytorem, ale podejrzewaliśmy, że pracuje dla Świątyni Richitera.

Jak zwykle przy stoliku wybuchła dyskusja, ponieważ zdania były bardzo podzielone. Niektórzy z nas chcieli jednak spróbować wykonać to zadanie, a niektórzy wyrażali gorący sprzeciw. Ja powiedziałem, że zanim podejmę jakąkolwiek decyzję chciałbym uzyskać więcej szczegółów. Gurney dowiedział się od Beryla, że Torwella najprawdopodobniej możemy spotkać w innej karczmie, w Stromym Dachu. Udaliśmy się tam, aby jeszcze raz przedyskutować tą sprawę.

Karczma była bardzo bogata i widać było, że jej klientami nie są biedacy. Nandin dowiedział się od karczmarza, że Torwella możemy spotkać w osobnej sali, znajdującej się za kotarą. Rzeczywiście siedział tam w towarzystwie jakiegoś niziołka. Gdy nas zauważył, niziołek opuścił stolik, a my podeszliśmy. Dowiedzieliśmy się jeszcze kilku szczegółów i postanowiliśmy sprawdzić jak to naprawdę wygląda. Torwell powiedział nam, że za niedługo ma się spotkać ze swoim pracodawcą i żebyśmy się na to miejsce udali z nim. Spotkanie miało miejsce w ciemnej uliczce, gdzie nie zauważyliśmy nawet twarzy naszego rozmówcy, a powiedział on niewiele, poza tym, żebyśmy nie zabierali ze sobą żadnych przedmiotów, które znajdziemy na miejscu, ponieważ są one przeklęte.

Torwell powiedział nam, że możemy wyruszać, co wprawiło nas w lekkie osłupienie, ponieważ przyzwyczailiśmy się, że przed jakąkolwiek akcją czyniliśmy jakieś przygotowania. Powiedzieliśmy mu, że i tym razem musimy udać się do naszej karczmy, aby się odpowiednio przygotować. Umówiliśmy się na godzinę pierwszą w nocy i rozdzieliliśmy się. Udaliśmy się do karczmy, gdzie Gurney i Nandin przygotowywali się do rzucenia jakichś potężnych czarów. Lathaniel poszedł w niewiadomym dla nas kierunku, ale na spotkanie się nie spóźnił, więc wszystko było w porządku.

Przed bramą do dzielnicy rzemieślników spotkaliśmy też Torwella, który porozmawiał ze strażnikami, abyśmy mogli jeszcze o tej godzinie wejść do dzielnicy. Torwell prowadził nas w kierunku świątyni Lorsha, a my zastanawialiśmy się jaki będzie plan działania. Wszystko okazało się na miejscu. Budynek, w którym rzekomo znajdowała się świątynia, był szczelnie zamknięty, postanowiliśmy więc z Nandinem przyjrzeć się temu bliżej. Zakradliśmy się do okiennic, które okazały się być zamknięte w ten sposób, że nie dało się ich otworzyć z zewnątrz, udaliśmy się więc do drzwi. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem, więc zajrzeliśmy do środka.

W przedpokoju było bardzo ciemno. Jako pierwszy wszedł Nandin, ponieważ on pod ochroną niewidzialności mógł lepiej sprawdzić teren. Po chwili Nandin gwałtownie się cofnął i stanął obok mnie sygnalizując, że ktoś będzie próbował wyjść przez drzwi. Dla mnie te kilka następnych chwil działo się odruchowo. Gość, gdy tylko stanął w progu, został przeze mnie zdzielony na wysokości nóg mieczem, a gdy upadł przed dom, uderzyłem go jeszcze głownią w tył głowy, aby zemdlał. Po wszystkim podbiegli do mnie kompani, którzy nie wiedzieli co się dzieje. Powiedziałem tylko, żeby wciągnęli ciało do środka. Lathaniel pytał się mnie, co ja zrobiłem, dlaczego zaatakowałem tego człowieka, a ja sam nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu był to odruch i nie mogłem sobie wytłumaczyć jak mogłem sobie na coś takiego pozwolić. Przecież istniała możliwość, że jednak nie ma tu świątyni, a ja zabiłem lub okaleczyłem niewinną osobę. Ogólnie rzecz biorąc byłem w szoku, ale to nie był koniec naszych działań. Teraz trzeba było jednak sprawdzić wszystko dokładnie. W środku znajdowała się tylko jedna osoba, ale on już nie był bezbronny, a nawet rzucił się w moim kierunku zanim niewidzialny Nandin nie zakończył jego żywota ciosem w plecy.

Nadal nie byłem pewien czy moje działania nie sprowadzą na mnie potępienia, bo pomimo tego drugiego człowieka, który nas zaatakował, nie byłem pewien czy dobrze trafiliśmy. Pod biurkiem znaleźliśmy klapę, za którą znajdowały się schody prowadzące na dół. Zanim zeszliśmy schodami, postanowiliśmy się zabezpieczyć na wypadek jakiejś zdrady, dlatego wyłamaliśmy zamek w klapie i wyciągnęliśmy jej jedną część.

Na dole moje rozterki w końcu minęły, ponieważ zostaliśmy zaatakowani przez wojowników Lorsha – każdy z nich ubrany był w solidne pancerze i opatulony w wilcze skóry. Jako że napastników było znacznie więcej, Nandin wyczarował nam do pomocy Hobgobliny. Walka była w tym momencie chwilą zapomnienia i oddałem się jej całym ciałem, więc trupy padały przede mną gęsto, nawet dobrze nie zauważyłem, gdy nie było już z kim walczyć. Wiedzieliśmy, że to nie jest koniec, bo przecież nie spotkaliśmy do tej pory kapłana, który prowadził tutaj swoje obrządki. Udaliśmy się na dalszą eksplorację piwnic. Mieliśmy rację, w dalszej jej części znajdowało się pomieszczenie, w którym znajdował się ołtarz poświęcony Lorshowi, a przed nim stało jeszcze kilku wojowników w wilczych skórach, którzy, gdy tylko nas zobaczyli, zaatakowali. Wraz z Bagrielem i Torwellem dzielnie stanęliśmy im naprzeciw. Jak się później okazało, gdy my walczyliśmy pod ołtarzem, jeden z wojowników, uzbrojony w miecz z lodowym ostrzem, zaatakował niczego się nie spodziewającego Gurney’a. Mnie walka szła dobrze i po chwili byłem w stanie pomóc stojącemu koło mnie Torwellowi. Gdybym wiedział, że niedaleko o swoje życie walczy Gurney, pobiegłbym do niego. Na szczęście sytuację, w której znajdował się Gurney zauważył Bagriel i on pobiegł mu na pomoc. Wydawało się, że Gurney wyjdzie z tej walki bez większych obrażeń, ale miał pecha, ponieważ wojownik użył jakiejś magii zaklętej w ostrzu i skierował w jego kierunku promień lodu, który objął jego całe ciało. W tym czasie ja i Torwell skończyliśmy z naszymi przeciwnikami i zobaczyłem co się dzieje. Nie zdążyłem nawet podbiec, ponieważ wojownik ten padł pod zmasowanym atakiem naszej drużyny.

Podszedłem do Gurneya zobaczyć jak się czuje. Niestety nie wyglądał najlepiej. Cały był pokryty lodem, więc razem z Torwellem zaczęliśmy kruszyć lód i rozcierać miejsca szczególnie zmarznięte. Nawet nie zauważyłem, gdy na miejsce przybył kapłan Richitera, który powiedział że nasza zapłata czeka na nas przy wyjściu. Nie zapytał się on o stan naszego przyjaciela, więc najwidoczniej go to nie interesowało. Uświadczyło mnie to w przekonaniu, że religie wyznawane przez ludzi w Imperium nie są warte złamanego srebrnika.

Zanieśliśmy Gurney’a do medyka, który dał nam medykamenty potrzebne w dalszej rekonwalescencji. Później wróciliśmy do naszej karczmy, a ja oddałem Nandinowi nowego florena, którego byłem mu dłużny i udałem się jeszcze na zakupy. Przez kilka następnych dni odpoczywaliśmy w karczmie, gdzie nie zdarzyło się nic ciekawego... no może poza dwoma wydarzeniami.

Pierwsze z nich dotyczyło Gurney’a, którego dopadły długi przeszłości. Do karczmy przyszedł jakiś człowiek, który twierdził, że Gurney jest mu winny pieniądze. Nie wiem w jaki sposób się dogadali, ale po niedługiej rozmowie w pokoju, człowiek ten opuścił naszą karczmę. Drugim zdarzeniem była wizyta Dago. Pytał się nas, czy mamy zamiar wybrać się do wieży Cyriusa, aby wykonać powierzone nam zadanie. Nie uzyskał zbyt wielu pozytywnych odpowiedzi i ogólnie cała rozmowa się raczej nie kleiła, więc oświadczył nam, że jeżeli chcemy czegoś od niego, to ma pokój w karczmie Stromy Dach.

Ja nic od niego nie chciałem, więc nie zamierzałem się tam udawać.



Kroniki XXXII: Kabaxi (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Lathaniel (Bast)


Przez te kilka dni uświadomiłem sobie jak przytłacza mnie atmosfera miejska i postanowiłem udać się do Lasu Blizn, aby trochę odpocząć. O moim postanowieniu powiadomiłem kompanów i czym prędzej opuściłem Dermath. Dni spędzone w Lesie Blizn uznaję za bardzo szczęśliwe, znowu mogłem przebywać na łonie natury. Zaprzyjaźniłem się tam z pewnym niedźwiedziem o imieniu Uter. Poznałem zwyczaje druidów oraz las, którego miałem w przyszłości bronić. Czas spędzony tam minął mi bardzo szybko i nie zauważyłem, gdy musiałem wracać do Dermath, co uczyniłem z wielkim smutkiem. Poprosiłem Utera, aby udał się ze mną, ale ten oświadczył, że zbliża się zima i nie chce opuszczać lasu.

Gdy dotarłem do Dermath zrobiłem jeszcze jedną rzecz, która chodziła mi po głowie od dłuższego czasu - kupiłem sobie psa i nazwałem go Rart. Udałem się również na umówione spotkanie z moim mistrzem i przełożonym, Kabaxim, który wreszcie ujawnił mi szczegóły misji, w której miałem wziąć udział. Chodziło o zabicie hrabiego Tai-Sei, zbuntowanego fechmistrza naszej organizacji. Tai-Sei był doskonałym szermierzem, a oprócz tego znał się wyśmienicie na magii. Praktykował ponoć zakazane sztuki i otwarcie wypowiedział wojnę organizacji, zlecając zabójstwa kilku z nas. Hrabia ponoć chroniony jest potężną magią, której żaden miecz nie przebije. Kabaxi znał jednak pewną tajemnicę, dzięki której byłbym w stanie przebić się przez barierę Tai-Sei'a. Ta tajemnica to Prawdziwe Imię hrabiego. Wymawiając odpowiednie słowa, w chwilach nasilenia magii, na przykład w Święto Gwiazd na koniec roku, można odebrać moc czarownikowi. Gdyby tak się stało, to byłoby nam dużo łatwiej wykonać egzekucję. Okazało się, że także Gildia Złoty Los ma uczestniczyć w tym zadaniu. Ponoć hrabia psuł interesy potężnej Gildii, która zdecydowała się go usunąć. Jako przedstawiciela Gildii wybrano Nandina, prawdopodobnie dzięki jego magicznemu talentowi. Po tym spotkaniu udałem się do karczmy, w której zazwyczaj mieszkałem, czyli do Rycerza Śmierci. W środku, tak jak myślałem, spotkałem swoich kompanów, którzy sobie spokojnie zajadali kolację. Nastąpiło przywitanie i pytania dotyczące minionego miesiąca. Ja nie opowiadałem zbyt długo, ponieważ wokół mnie nie działo się nic, co mogłoby zainteresować moich kompanów. Nandin poprosił mnie na chwilkę do swojego pokoju na rozmowę. Tak jak myślałem, chodziło mu o nadchodzące zadanie – nasi szefowie już się porozumieli i zostawili tę sprawę nam. Ustaliliśmy kilka szczegółów i zaprosiliśmy naszych kompanów na górę, aby przedstawić im naszą propozycję.

Propozycja według mnie wydawała się atrakcyjna, ale okazało się, że nie tak atrakcyjna, aby nasi kompani się zgodzili na nią bez wahania. Rozpoczęły się głupie pytania, których się nie spodziewałem przynajmniej po Gurney’u. Pod koniec rozmowy stanęło na tym, że wszyscy się zastanowią i jutro rano dadzą nam odpowiedź. Przy śniadaniu dowiedzieliśmy się, że nasi kompani jednak się zdecydowali udać z nami na wyspę, gdzie rządzi Tai-Sei. Zostało mi kilka dni na przygotowanie się do drogi, ponieważ nasza przygoda nie miała należeć do łatwych, postanowiliśmy się zabezpieczyć i nabyć pergaminy „Teleportacji.”

Ja spotkałem się jeszcze z Kabaxim, ponieważ musiałem się dowiedzieć jak brzmi Prawdziwe Imię naszego wroga oraz miałem odebrać jeszcze dodatkowe przedmioty. Jak się okazało na misję tą zostałem wyposażony w 3 strzały petryfikujące oraz kilka pergaminów z czarami. Dokładnie 12 grudnia wyruszyliśmy w rejs, kajuty mieliśmy wyborne, ponieważ Bagriel tym razem nie poskąpił swoich funduszy i mieliśmy najlepsze miejsca na statku.



Kroniki XXXIII: Podróż na Wyspę (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Lathaniel (Bast)


Pierwszego dnia jedliśmy obiad w bardzo znakomitym towarzystwie, mianowicie z Baronem Duncanem Estivelem z Rodu Arienn oraz panną Veroniką Aglarte, kuzynką Kassandry Bizantyjskiej, właścicielki Zielonego Portalu i córki Króla Bizantii Maxiusa VIII. Okazało się, że osoby te są bardzo przystępnie usposobione i nawet zdołaliśmy nawiązać z nimi całkiem miłą pogawędkę. Do ciekawych osób, które spotkaliśmy na statku można jeszcze zaliczyć Nathaniela Carcassa, łowcę nagród, aczkolwiek ta osoba wzbudzała tylko złe odczucia.

Drugiego dnia podróży stało się coś co zepsuło mi humor na resztę rejsu. Gurney przekupił kapitana, aby ten zatrzymał się przy pewnej wyspie. Wyspa ta miała coś wspólnego z mapą, którą Gurney otrzymał w karczmie, ale on nie chciał nas w to wtajemniczyć. Oczywiście zaproponował nam, abyśmy się udali z nim na wyspę, ale ja nie chciałem kusić losu, ponieważ wiedziałem, że mam ważniejsze rzeczy do zrobienia i w najbliższej przyszłości i nie chciałem się niepotrzebnie narażać. Gurney udał się na wyspę tylko w towarzystwie Lathaniela i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie małe niedopatrzenie ze strony moich kompanów. Mianowicie umówili się oni z kapitanem, że wrócą do południa i oczywiście nie dotrzymali obietnicy.

Marynarze, którzy zawieźli ich na wyspę, wrócili i powiadomili kapitana, że Gurney i Lathaniel weszli do jakiejś skały i dotąd nie wyszli. Kapitan zasugerował, abyśmy udali się na wyspę i znaleźli naszych kompanów, ponieważ statki i tak mają opóźnienie i ludzie zaczynali się niecierpliwić. Nandin był temu przeciwny, ale ja nie chciałem ich zostawić na pewną śmierć na wyspie.

Gdy dopłynęliśmy na wyspę okazało się, że nie ma tu nic oprócz skał. Domyśliłem się, że Gurney otworzył jakieś przejście za pomocą magii, więc nie pozostało nam nic innego niż czekanie na nich. Rzeczywiście po niecałej godzinie, skały zaczęły znikać i pojawiło się przejście, z którego wyszli Gurney i Lathaniel. Oświadczyłem im tylko, że od 4 godzin są martwi i wsiadłem do szalupy. Oczywiście nie usłyszeliśmy żadnych słów wyjaśnienia, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Kapitan też nie był zachwycony tym faktem, co dało się odczuć w naszej dalszej podróży. Na szczęście wcześniej zdołaliśmy się dowiedzieć od kapitana, że hrabia Tai-Się organizuje na zamku bal i kapitan zobowiązał się pomóc nam w uzyskaniu biletów na ten bal.



Kroniki XXXIV: Wyspa (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Lathaniel (Bast)


Gdy opuszczaliśmy statek 27 grudnia, potwierdziliśmy naszą chęć zakupu tych biletów, a kapitan powiedział nam gdzie możemy go spotkać w celu odebrania ich. Gdy tylko zeszliśmy ze statku, podszedł do nas chłopak, który zaproponował, że oprowadzi nas po mieście. Przyjęliśmy jego pomoc, ponieważ uznaliśmy, że przyda nam się poznać miasto.

Zaprowadził nas najpierw do karczmy, którą sobie wybraliśmy na nocleg, czyli do „Łososia”. Tam zjedliśmy obiad i wynajęliśmy pokój. Oczywiście z pokojem nie obyło się bez problemów, ponieważ moi kompani uznali, że chcą pokój z kominkiem, a jako że ostatni taki pokój wynajęli krasnoludowie, więc Nandin obiecał nam, że załatwi to dla nas. Rzeczywiście po niedługim czasie przyniósł klucz do pokoju z kominkiem. Nie wiem ile za to przepłacił, ale nie interesowało mnie to, nie byłem w najlepszym nastroju.

Po obiedzie udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Gurney sprzedał miecz, który znalazł na wyspie w czasie naszego rejsu. Później Bagriel zapisał się na zawody w walce na miecze. Tak sobie chodziliśmy bez wyraźnego celu, ale chłopca, który nas oprowadzał, wynagrodziliśmy bardzo szczodrze.

Pod wieczór udaliśmy się do naszego pokoju, aby ustalić wstępne plany. Nie mieliśmy ich zbyt wiele, ponieważ nie byliśmy jeszcze zbytnio rozeznani w sytuacji, więc po niedługiej rozmowie udaliśmy się na spoczynek. Następnego dnia wzięliśmy się na poważnie za obmyślanie jakiegoś konkretnego planu. Oczywiście nie obyło się bez kłótni i wywlekaniu nie związanych z zadaniem spraw. Z konkretniejszych planów można wymienić dwa. Pierwszy opierał się na ataku z odległości, a drugi na bezpośrednim zaatakowaniu Lorda przeze mnie, gdy ten będzie wysiadał z powozu. Oczywiście obydwa plany miały mnóstwo minusów, chociaż ja skłaniałem się ku temu drugiemu. Wtedy nie ustaliliśmy w jaki sposób mógłbym zabić Lorda i jeszcze uciec. Zasugerowałem użycie pergaminu z czarem „Latanie”, ale nawet to ma kilka minusów w postaci łuczników, ewentualnie kuszników. Oczywiście pomimo tego, że zadanie wydawało nam się trudne, to nie wiedzieliśmy jeszcze wszystkiego.

Po południu Nandin i Bagriel udali się po nasze zaproszenia na bal. Gdy szli do kapitana statku, Nandin zauważył w porcie znaną mu osobę – był to Malkolm. Nandin wspominał nam o nim kiedyś. To właśnie jego Malkolm o mało co nie zabił kilka lat temu w Zakazanej Dzielnicy w Dermath. Nandin wspominał, że Malkolm nie jest człowiekiem tylko nieumarłym magiem. To właśnie przez niego Nandin do dnia dzisiejszego nosi na swoim ciele ślady straszliwych poparzeń, jakich wtedy doznał. Nandin więc postanowił dowiedzieć się robi tutaj ów Malkolm. W tym celu udał się do kapitana statku, którym ten przypłynął, aby zasięgnąć informacji. Kapitan powiedział, że nie ma pojęcia kim był jego pasażer i spławił Nandina. Ten nie poddał się tak łatwo, zaczaił się niedaleko statku i jak się słusznie domyślał, ze statku wyszedł ktoś niosący najprawdopodobniej wiadomość dla Malkolma. Posłaniec ten jednak nie dotarł do zamku Hrabiego, gdzie udał się Malkolm, ponieważ w drodze wydarzył mu się nieszczęśliwy wypadek. Tej nocy tych wypadków zdarzyło się więcej, ale nie chciałem dyskutować z Nandinem na ten temat, ponieważ wiedziałem, że z tego może wyniknąć tylko kłótnia w drużynie.



Kroniki XXXV: Tears (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Lathaniel (Bast), Tears (Pawlas)


W karczmie spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka, a mianowicie przy jednym ze stołów zauważyłem człowieka, którego nie widziałem od kilku lat, a któremu zawdzięczam życie. Kiedy byłem młodszy i postanowiłem opuścić elfie Królestwo Arael, spotkała mnie pewna przygoda w karczmie, do której zajrzałem po drodze. Siedziałem sobie spokojnie, starając się nie rzucać w oczy, ale zarazem obserwując dokładnie wszystko, co się wokół mnie działo. Jako że byłem spragniony przygód, doczekałem się wtedy swego. W karczmie oprócz mnie, było jeszcze kilku podróżników oraz grupka awanturników, którzy trochę przesadzili z trunkami. Nie wiem jak to się stało, ale od słowa do słowa doszło do wyciągnięcia mieczy, a jako że przeciwnicy mieli znaczącą przewagę liczebną, nie mogłem zbyt długo stawiać oporu i mogłoby się to skończyć dla mnie tragicznie, gdyby nie pewien osobnik, który przyszedł mi na pomoc. Sam jeden poradził sobie z grupką, która mnie zaatakowała i wyprowadził mnie z karczmy. Nazywał się Tears.

Mężczyzna ten siedział w rogu karczmy i uważnie mi się przyglądał, ja nie rozpoznałem go na początku, ale pod jego natarczywym wzrokiem, przypomniałem sobie całe to zdarzenie. Przysiadłem się do niego, aby mu jeszcze raz podziękować, ale Tears w ogóle mnie nie pamiętał. Okazało się, że stracił on pamięć i został strasznie okaleczony. Pozbawiono go języka i do porozumiewania się nosił ze sobą tabliczkę, na której pisał kredą. Po krótkiej „rozmowie” dowiedziałem się, że nie wie jak się znalazł na wyspie, ale ma przeczucie, że rozwiązanie tej zagadki leży w zamku Tai Sei'a.

Sytuacja przynajmniej dla mnie się trochę skomplikowała i nie bardzo wiedziałem co mam zrobić. Z jednej strony nie chciałem zostawiać Tears’a samemu sobie, z drugiej miałem zadanie do wykonania. Oczywiście moja drużyna była przeciwna jakiejkolwiek pomocy, twierdząc, że przybyliśmy tu w konkretnym celu. Udaliśmy się do pokoju na naradę i oczywiście uzgodniliśmy nowy plan dotyczący naszej misji. Miał on się opierać na udziale Bagriela w turnieju oraz naszym ataku z zaskoczenia.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Tears również postanowił wziąć udział w turnieju. Jako że widziałem jak się posługuje bronią, nie byłem pewny czy Bagriel dotrze do finału, w którym mógłby wyzwać Tai Sei’a. Sytuacja była nieprzyjemna. Nasz plan opierał się na tym, że zgodnie z regulaminem turnieju, wygrywający ma prawo wyzwać na pojedynek hrabiego. Bagriel miał wygrać turniej i wyzwać Tai-Sei'a, a my mieliśmy wkroczyć do akcji kiedy nadarzy się okazja. Reszta drużyny chciała, żebym ja również wziął udział w turnieju, na wszelki wypadek. Nie mogłem się na to zgodzić, ponieważ groziło to odkryciem mojego szkolenia w klasztorze, Tai-Sei na pewno od razu by rozpoznał mój styl walki i kazałby mnie zabić.

Dni, które zostały do turnieju, upływały na nieustających kłótniach, a w szczególności na oskarżaniu mnie, że będę chciał zagrozić misji, aby pomóc Tears’owi. Jakby tego było mało, Gurney podczas rzucania jakiegoś czaru wywołał efekt uboczny i stracił pamięć. Mieliśmy więc dodatkowy problem, ponieważ miał on wspierać nas czarami podczas całej akcji. W wyniku jednej z kłótni, postanowiłem wziąć mimo wszystko udział w turnieju, aczkolwiek wcale mi się to nie podobało. Gdy już zdecydowałem się zaryzykować, Nandin oskarżył mnie o to, że się specjalnie podłożę, aby Tears mógł wygrać…



Kroniki XXXVI: Turniej (autor: Cad)

Występują: Lyrralt z Tales (Cad), Bagriel (DarkElf), Gurney (Sarak), Nandin Lapass (Prosiak), Lathaniel (Bast), Tears (Pawlas)


W dniu turnieju Nandin wynajął sobie pokój z widokiem na plac, na którym turniej się miał rozgrywać. Chciał mieć dobry widok na wszystko i ewentualne działania. Przybyło bardzo dużo ludzi, więc miałem nielichą tremę, że zostanę pokonany w pierwszym pojedynku. Domyślałem się też, że gdyby tak się stało, to oczywiście dowiem się od Nandina, że się podłożyłem.

Jako pierwszy walczył Bagriel i bez większych problemów poradził sobie ze swoim przeciwnikiem. Tears również nie miał problemów i w pięknym stylu zaliczył 3 potrzebne do wygranej trafienia. Mój przeciwnik okazał się średniej klasy wojownikiem, a więc udało mi się walkę zakończyć w miarę szybko. Pierwsza runda została rozegrana po naszej myśli. Ale oczywiście w końcu musiało nastąpić nieuniknione, czyli spotkał się Tears i Bagriel. Wydawało mi się, że Bagriel wygra ten pojedynek, ponieważ miał przewagę, szczęście jednak nie sprzyjało mu w tym dniu. Pomimo tego, że walczyli drewnianą bronią, Tears wykonał pchnięcie, a Bagriel nadział się na miecz, który wbił mu się głęboko w pierś. Konieczna była pomoc medyka i pojedynek wygrał Tears. Ja nie miałem tak dramatycznej walki. Zmusiłem przeciwnika do przejścia do obrony, a gdy to zrobił, było kwestią kilku chwil, gdy zaliczyłem swoje 3 trafienia.

W wyniku dalszych walk okazało się, że w finale turnieju spotkałem się ja i Tears. W tym momencie przeżywałem kryzys, nie wiedziałem czy mam starać się wygrać czy mam pomóc Tears’owi w spotkaniu się z Tai Sei’em. Jednak, gdy walka się rozpoczęła, podjąłem już decyzję. Chciałem wygrać i spotkać się z Tai Sei’em osobiście. Walka była bardzo wyrównana i zaciekła. Żaden z nas nie mógł zdobyć widocznej przewagi i gdy już myślałem że przegram, szczęście się do mnie uśmiechnęło i zaliczyłem swoje trafienia. Teraz zostało mi tylko jedno, wyzwać właściciela wyspy na pojedynek, co oczywiście ku ogólnemu zdziwieniu zrobiłem.

Miałem do wyboru walkę bronią drewnianą lub normalną. Wybierając broń drewnianą Hrabia niestety miał swój scimitar nadal przy pasie. Wiedziałem, że jeśli do czegoś dojdzie, Tai-Sei nie zawaha się walczyć bronią ostrą. W dodatku dobrze zapamiętałem słowa Kabaxiego, który wspominał, że scimitar hrabiego jest natchniony potężną magią. Gdy przygotowywałem się do pojedynku, Nandin pod osłoną niewidzialności podszedł do mnie i zapytał czy działamy zgodnie z planem. Potwierdziłem, że tak, chociaż nie byłem pewien czy nasz plan będzie miał jakiekolwiek szanse powodzenia z uwagi na fakt, iż dwóch członków naszej drużyny nie nadawało się do niczego.

Gdy wszedłem na pojedynek, plac, na którym walczyliśmy został otoczony płomiennym kołem. Cała sytuacja rozegrała się w mgnieniu oka. Rozpoczęliśmy walkę, a Tai-Sei zamiast zaatakować mnie, ciął swoją bronią gdzieś w bok, gdzie jak się okazało stał Nandin. Ja w tym momencie wypowiedziałem zdanie wymagane do dopełnienia rytuału odebrania Prawdziwego Imienia i starałem się złapać broń, którą Nandin rzucił w moim kierunku. Hrabia zareagował błyskawicznie, przetoczył się przez płonące koło, aby znaleźć się dalej ode mnie. Widząc, że sytuacja wymyka nam się spod kontroli, przeskoczyłem za nim i chciałem go ciąć w locie, co mi się niestety nie udało. Hrabia wykonał jeszcze jeden unik, a na pole walki wbiegło kilku gwardzistów Hrabiego. Szybka ocena sytuacji pozwoliła mi się zorientować, że sprawa jest przegrana i musiałem, wykorzystując ogólne zamieszanie, uciekać. Przedzierałem się przez spanikowany tłum w kierunku naszej karczmy, aby zabrać swoje rzeczy i starać się uciec. W karczmie spotkałem resztę kompanów oprócz Nandina, który najprawdopodobniej po ciosie, który otrzymał od Tai Sei’a został poważnie ranny lub zginął.

Zebraliśmy swoje rzeczy i udaliśmy się w stronę pobliskich lasów. Nasza ucieczka była tym bardziej karkołomna, że pogoń już za nami wyruszyła. W trakcie uciekania Bagriel chciał rzucić „Teleport”, korzystając z magicznego pergaminu, ale niestety czar nie wyszedł, a pergamin został zniszczony. Pogoda nie była najlepsza, musieliśmy się przedzierać przez wysoki śnieg i nie wiem jak by się to skończyło, gdyby nie pewien chłopak, którego spotkaliśmy w lesie. Wskazał nam on bardzo dobrze ukrytą jaskinię, do której zresztą weszliśmy i przeczekaliśmy trochę czasu. Gdy zagrożenie ze strony pościgu minęło, porozmawialiśmy z nim trochę i dowiedzieliśmy się, że mieszka w pobliskiej wiosce, a pomógł nam, ponieważ nie darzy Hrabiego zbytnią sympatią.



Kroniki XXXVII-LI (autor: daimonuss)

Niestety tutaj Kroniki Lyrralta ponownie się urywają. W tym miejscu karty są powyrywane i nieczytelne. Nie wiadomo czy to sam Lyrralt uszkodził swoje Kroniki, aby coś ukryć, czy też stało się to na skutek jakiegoś konkretnego zdarzenia, na przykład magicznego starcia.

Ze szczątkowych kronik pozostałej części drużyny wynika, że Lyrralt i jego grupa pokonali w końcu Tai-Sei'a. Udało im się spotkać z Nandinem, który ciężko ranny zbiegł z hrabiowskiego więzienia i połączyć siły w walce z Hrabią. Drużyna dokonała nocnego ataku na siedzibę Hrabiego, a Lyrralt pokonał go w szermierczym pojedynku…

Było potem jeszcze wiele przygód z ich udziałem. Były wzloty, upadki i rozstania. Należy wspomnieć, że podczas krytycznej sytuacji na wyspie Hrabiego Tai-Sei'a, Gurney, który odzyskał w końcu swoją moc, uciekł za pomocą teleportuj z Wyspy i zostawił swoich towarzyszy samych sobie. Może drużyna wybaczyłaby to magowi, jednakże Gurney zabrał ze sobą wszystkie księgi magii Nandina. Właśnie z tego powodu, w późniejszych ich przygodach, dochodziło między tymi dwoma czarodziejami do konfliktów, ponieważ kilka miesięcy później Gurney dołączył ponownie do drużyny.

Kilka tygodni po zabiciu Tai-Sei'a, Kabaxi, mroczny elf i mistrz Lyrralta, zlecił drużynie specjalną misję, która zaprowadziła ich do tajnego sanktuarium starożytnego boga Doriela. Tam mieli zostawić przeklęty miecz Tai-Sei'a, w którym był zaklęty potężny demon Kain. Demon ów powoli zyskiwał władzę nad magiem Nandinem, jednakże wszystko skończyło się dobrze i miecz został zniszczony. Chociaż niektóre kroniki mówią, że Nandin uwolnił Kaina i wszedł z nim w tajny pakt…

Później drużyna odpoczywała od trudów życia awanturniczego. Nandin badał tajemne księgi, Lyrralt i Bagriel szkoli swój fechtunek, a Lathaniel rozwijał swoje nadzwyczajne umiejętności zamiany w zwierzęta.

Drużyna odpoczywała prawie rok czasu, doskonaląc swoje atuty i umiejętności. Po tym czasie Lyrralt podjął się zadania, o którym marzył już od dawna: wyprawa po legendarny miecz Aldar Azun. Legendy głosiły, że ten miecz to jeden z siedmiu mieczy Wayklanda, a historię tego miecza Lyrralt poznał już w swoim Zakonie. Wiele wskazywało na to, że miecz leżał w ukrytym grobowcu ostatniego króla Entracji, Tarranta VIII, który upadł, ponieważ zbytnio ufał magnatom i wielkim władcom swoich ziem. Został zdradzony i zamordowany przez wynajętych morderców – od tego czasu nikt w kraju nie osiągnął takiej pozycji aby zostać królem, a było to 200 lat temu. Serjiyk, kapitan Gwardii Królewskiej Króla, ukrył ciało swego pana i jego największe skarby.

Wyprawą tą interesował się także Hrabia Ludwig von Kiseldorf, który był gotów sfinansować tak gigantyczne przedsięwzięcie. Właśnie z tym człowiekiem Lyrralt zawarł umowę, drużyna otrzymać miała 30% zysków z wyprawy do grobowca Tarranta oraz miecz Aldar Azun – reszta miała należeć do Hrabiego. Przez cały ten czas drużyna nie wiedziała, że Hrabia Ludwik to potężny nekromanta Ezekiel z Dermath, cel numer jeden Księcia Ludwika (jego imiennika), zarządcy Prowincji Północnej, syna Cesarza Fryderyka IV i wszystkich stróżów prawa. Na wyprawę do Navarry, stolicy Entracji, razem z drużyną mieli ruszyć słudzy Ezekiela/hrabiego Henryka – nekromanta i jego uczeń Azran oraz najbardziej udany eksperyment Ezekiela, wojownik Saben (połączenie siły, bezwzględności i niezwykłej odporności na rany). Nie wiadomo czy Ezekiel wypełniłby swoją obietnicę i podzielił się łupami z drużyną… kto wie… Wyprawa i tak zakończyła się niepowodzeniem, a kataklizm, który się rozegrał na Południu powiększył panteon boski o kolejną istotę…

Przygotowania do wyprawy trwały wiele miesięcy, aż w pewnego lata statek, załoga i kapitan byli gotowi, aby dostarczyć bezpiecznie drużynę do dalekiej Navarry. To właśnie wtedy Lyrralt przyjął z powrotem do drużyny maga Gurney’a, z którym nawiązał ponowny kontakt kilka miesięcy wcześniej. Wyprawa potrzebowała potężnego maga, a nie da się ukryć, Gurney potężnym magiem był.

Tak więc statek wypłynął i ruszył w rejs z Dermath z Imperium, poprzez Morze Odkrywców, Wielki Ocean wzdłuż wybrzeży elfiego Królestwa Arael, aż do Navarry… zwanej Tyglem Świata i na pewno największego portu świata.

Z Kronik Lyrralta z tego okresu, przetrwało kilka morskich map oraz szczątki zapisków różnych autorów o An-Ksienamei, nałożnicy Tarranta i Navarze, stolicy Entracji, które zbierał Lyrralt.



Trasa podróży do Navarry



„Dwa tysiące lat temu Dawny Bóg Rax zwany Wielkim Kowalem podarował swemu najwyższemu kapłanowi siedem wykutych przez siebie mieczy. W mieczach potajemnie zawarł esencję wszystkich bogów, dzięki temu bronie te miały niewyobrażalną moc. Rax nakazał Wayklandowi aby wybrał 7 ludzi, którzy będą mieli dzierżyć tą potężną broń. Jego zamiarem było pogodzenie skłóconych ras, dzięki mocom zawartym w mieczach miał zapanować pokój. Waykland wybrał 7 osób (5 ludzi, 1 elfa i 1 krasnoluda), którym podarował miecze. W krótkim czasie zostali oni wielkimi królami na swych ziemiach, każdy z tych nieustraszonych wojowników zdobył uznanie swego ludu. Jednak Rax się przeliczył, ludzie nie potrafili sobie poradzić z potężną mocą zawartą w artefaktach. Władcy stwierdzili, że skoro jeden miecz dał im taką potęgę to wszystkie zrobią z nich istoty nieśmiertelne – bogów. Zaczęli toczyć walki między sobą, najpierw ciche, później doszło do straszliwych wojen. Gdy bogowie dowiedzieli się o czynie Raxa, który bez ich zgody stworzył miecze, wpadli w straszliwy gniew. Rax został wygnany na Zewnętrzne Stepy na 1000 lat, od tego czasu nigdy ludzkość nie potrafiła tworzyć tak wyśmienitej broni, mistrzowie rzemiosła utracili błogosławieństwo Raxa. Nie wiadomo dlaczego po 1000 latach Wielki Kowal nie powrócił. Krainami zaczęły wstrząsać nowe wojny, moc mieczy opanowała królów. Wysłannicy bogów, potężne stronnictwa, arcymagowie, najlepsi wojownicy, wszyscy oni zaczęli walczyć o broń. Na przestrzeni kilku wieków miecze zmieniały właścicieli wiele razy, wiele zaginęło aby się później odnaleźć, ale nikt jak do tej pory nie posiadł więcej niż dwóch mieczy w jednym czasie. Mówi się, że Ekben Pogromca Bogów przez jeden rok posiadał dwa z mieczy potęgi: Razgiel oraz Wutaron. Skończył strasznie na Polach Pustki w 1239 roku Ery Oświecenia, podczas wielkiej bitwy z kapłanami Razina. Ekbena pokrojono na kawałki i rozesłano po świecie – nie wiadomo co się stało z mieczami.

Imiona Mieczy: Gamurus, Wutaron, Asteron, Razgiel, Morian, Orion, Bezral."

Siedem Mieczy Wayklanda/Miecze Potęgi - Devon, Strażnik Razgiela.



Trasa podróży do Navarry



„Król Tarrant podczas swojej wizyty w Szmaragdowym Cesarstwie odniósł wielki sukces dyplomatyczny. Udało mu się zdobyć przychylność Cesarzowej i poparcie dla swojej walki o tron. Ze swojej wyprawy przywiózł jednak coś bardzo cennego. Przepiękną kobietę, o której mówiono najpiękniejsza kobieta Wschodu. Podobno Tarrant był tak zakochany, że chciał porzucić przyszły tron Entracji aby tylko móc ożenić się z nią (prawo zabraniało królowi ożenku z kobietą spoza Entracji). Mówi się, że An-Ksienamei namówiła Tarranta do rezygnacji z tego zamiaru i pomogła mu w walce o tron. Była czarodziejką, już wtedy ogromnie zdolną, jasnowidziła i wróżyła, a wszystko co powiedziała sprawdzało się co do joty. I rzeczywiście 3 lata później Tarrant został ukoronowany a tesijska księżniczka została I Nałożnicą Króla. Król mimo, że poślubił formalnie żonę, to ponoć zawsze był wierny swojej czarodziejce. An-Ksienamei wielce skorzystała na znajomości z Tarrantem, zdaniem wielu historyków, gdy przybyła do Entracjii miała już 600 lat kariery magicznej za sobą. Większość tajemnic Tesji była jej znana i w poszukiwaniu wiedzy udała się z chęcią na kontynent Tarranta. Te niezbadane krainy były jej ogromnym polem badań, a król nie szczędził funduszy na jej coraz to nowe wyprawy i projekty. Na pewno ma swój ogromny udział w zdobyciu tak potężnej mocy An-Ksienamei. Co zatem się stało z miłością Tarranta? Dlaczego An-Ksienamei pozwoliła na to aby skrytobójca zabił jej króla ? Podejrzewa się, że zatopiła się w swoich badaniach nad magią, coraz bardziej oddalała się od świata żywych w poszukiwaniu wiedzy i potęgi, a król z bólem serca patrzał na swoją ukochaną. Na 6 lat przed śmiercią Tarranta An-Ksienamei zapadła w dziwny letarg, nie wiadomo zbyt wiele o tym, było to skrzętnie ukrywane. Można przypuszczać, że udała się do innego świata w poszukiwaniu przyszłej potęgi. Kiedy się obudziła Tarrant już nie żył, a kraj pogrążony był w chaosie. Był to rok 1297. An-Ksienamei wyszła z letargu ale zamknięta w swojej wieży i otoczona tak potężnymi barierami, że nawet najpotężniejsi magowie nie mogli ich sforsować, prowadziła dalej swoje badania. 2 lata później, kiedy rozpoczęły się wojny o tron, poszukiwanie grobowca i polowania na olbrzymów, An-Ksienamai wyszła ze swojej wieży. Ci, którzy przeżyli i ją zobaczyli, mówili że była odmieniona, blada a zarazem czerwona od krwi. Szalała straszna burza z piorunami, ale ona szła prawie naga w jej objęcia. Ci, którzy się jej nie pokłonili podczas tego marszu ginęli w strasznych męczarniach, a ona szła jak zamroczona przed siebie. Nieliczni świadkowie opowiadają, że pod zamkiem stał już przygotowany złoty rydwan z upiornymi końmi, które poniosły ją w niebiosa. Burza doszczętnie zniszczyła zamek, nie ostał się nawet jeden większy kamień, a prawie wszyscy mieszkańcy zamku zginęli. Ci którzy przeżyli wkrótce oszaleli, nikt nie wie co się tam stało. Przez kilka miesięcy przerażeni władcy ustali w swych potyczkach w strachu o przyszłość, ale kilka miesięcy później wysyłali już prywatne wyprawy i swoje wojska w rejon zamku Tarranta, do I Prowincji, która została zrujnowana przez trzęsienia ziemi, huragany i plagi szarańczy. Magowie stwierdzili, że żadna energia ruin zamku nie otacza, że wszystko jakby zniknęło lub zostało zniszczone. O An-Ksienamei słuch zaginął dlatego walki i poszukiwania wznowiono. Do roku 1302. Właśnie w tym czasie zaginiony Serjiyk przybył na czele 500 olbrzymów do siedziby hrabiego Le Cralie, jednego z ubiegających się o władzę. Powiedział, że nikt w ciągu 200 lat nie zostanie królem, a on Strażnik Grobowca dopilnuje tego. Wymordowano wszystkich na zamku, wymordowano połowę miasta. Władcy drżeli ze strachu przez tak wielką potęgą, ale nie na długo. 3 lata później wybrali spośród siebie najpotężniejszego jako dowódcę koalicji. Książę Arakoliss zgromadził potężną armię i ruszył na Stepy Olbrzymów. Zaczęły się Wojny Olbrzymów, które trwają do dziś (1385). W międzyczasie zginął Seryijk, zatruty bełt nie pozostawił złudzeń – potężny wojownik zmarł po 3 dniach, ciało pochowano na Stepach.

... Serjiyk przybył do Królowej Liczy, Ona wezwała go. To już nie była An-Ksienamei jaką znał. Jakaś jej dawna cząstka jednak chciała zachować tajemnicę Grobowca Tarranta. To ona powołała Strażników, nie tylko aby strzegli jej króla, ale aby strzegli jej ciała podczas dalekich podróży po Bezkresach Mocy. Z Gwiezdnego Metalu nakazała Serjiykowi wykuć specjalny klucz, a ona go ukształtowała. W ten sposób zginął po raz pierwszy Seryik ... aby się na krótki czas odrodzić, aby wypełnić ostatnią misję. Amulet Serca zwany Okiem ma moc przypomnienia, jednak niech wiedzą wszyscy wszem i wobec, że tylko ten, który wyrecytuje przed nią przysięgę Strażników uchowa się od objęć śmierci."

Królowa Liczy, An-Ksienamei - Anthrak, Mędrzec.



Trasa podróży do Navarry



„Jest często nazywana Koalicją Wolnych Miast, tworzy je luźna grupa miast wschodniego wybrzeża oraz słabiej zaludniona środkowa część kraju, reszta zaś kraju porośnięta jest nieprzystępnymi lasami, a miejsca bardziej wilgotne nawet dziką dżunglą. Obszar całego kraju leży w rękach bogatych ludzkich i półelfich rodów kupieckich. Większość szlaków handlowych z Tesji i Południa krzyżuje się w tym państwie. Obowiązuje tu wolne prawo handlu, państwo jednak jest skorumpowane, rządzi tu pieniądz i układy. Stolicą tej federacji jest Navarra – największy port świata. Miasto jest tyglem ras, kultur, religii, zwyczajów, walut i fortun. Dozwolone jest tu wszystko. Rozpusta, narkotyki, walki na śmierć i życie, handel niewolnikami, powszechnie zakazane praktyki magiczne. Drugim co do wielkości miastem jest Candar leżące przy granicy z Molok. Można tu się spotkać z najdziwniejszą i najniebezpieczniejszą magią świata, zakupić potężne artefakty, nielegalne i trudne do zdobycia składniki magiczne, oraz wiedzę na temat istot z magią i innymi światami związanymi.

O Tron Entracji od śmierci Tarranta walczą różne stronnictwa. Kraj nie ma ustalonej struktury zarządzania, każda Prowincja chce uchodzić za dominującą - z tego powodu Entracja jest w stanie ciągłych, mniejszych lub większych, walk i wojen. Głównymi kandydatami do Tronu Entracji są Generał Gubernator II Prowincji Ur Khan, Książę Navarry Bajoss, Arcymag Casius – władca VII Prowincji, Talasta - Władczyni Burz – księżna 5 Miast Uskaru oraz hrabia Candaru Eryk II."

Entracja widziana oczami podróżnika Uziela Murije'ka.



Trasa podróży do Navarry



„Navarra o tej porze roku jest upalna, panuje tu ogromny skwar. Większość budynków zbudowana jest z białego kamienia. W dzień większość mieszkańców siedzi w domach albo tutejszych karczmach pijąc wywar z czerwonej kory, który doskonale gasi pragnienie. Wielką sztuką jest pić ten napój właściwie, mieszkańcy zwracają uwagę jak obchodzi się z tym wywarem pijący. Życie w tym mieście zaczyna się pod wieczór, kiedy upały są mniejsze. Jedna z najdłuższych ulic miasta nazywana Portową to raj dla przyjezdnych. Ogromne targowisko, na którym można dostać dosłownie wszystko począwszy od broni, narkotyków i ozdobach, kończąc na niewolnikach. W Navarze żaden towar nie jest zakazany jeśli sprzedający odprowadza specjalny podatek przypisany każdemu rodzajowi towaru. Pojedynki na śmierć i życie są tutaj czymś normalnym, w mieście znajduje się wiele aren walki. Gladiatorzy często są narodowymi bohaterami tego kraju. Arena Miejska znajduje się niedaleko targowiska. Wspaniały amfiteatr, na którym występują najlepsi z najlepszych. Aby walczyć w wieczornych walkach trzeba przejść przez mordercze eliminacje. Na zwycięzców czekają sława i pieniądze. Wiele karczm, których jest dosłownie dziesiątki przy ulicy Portowej posiada swoją małą arenę w podziemiach tudzież w głównej sali – walki są różne, nie każdy może pozwolić sobie na organizowanie walk na śmierć i życie – odprowadza się od tego bardzo wysoki podatek.

Miasto jest przeogromne, liczy sobie ponoć milion mieszkańców, drugie tyle to przyjezdni. Jest zamieszkane głównie przez ludzi (70%) i półelfy (20%), ale nierzadko można tu spotkać mroczne elfy, olbrzymy i inne egzotyczne rasy. Opiekunem miasta jest Iakesha – bogini morskich fal, oraz Sol – bóg słonecznego blasku. Rodzeństwo to jest potomstwem Zandary i Azgadora (Vergena). Słoneczne ognie Sola oświetlają wszystkie główne ulice miasta w nocy. Miastem włada książę Bajoss – jeden z głównych pretendentów do tronu. Jego siedziba znajduje się w centrum miasta w Ogrodach Sedorry. Mimo ciepłego i suchego klimatu, miasto nie narzeka na brak wody. Przez Navarrę przepływa duża rzeka Sedorra, która bierze swój początek w Górach Krańcowych. Podziemna sieć tuneli doprowadza wodę do setek studni w mieście i co bogatszych domostw mieszkańców i gospód.

Na ulicach roi się od dziwek, naciągaczy, żebraków i sprzedawczyków. Mordercy do wynajęcia za małe pieniądze to codzienność. Ci lepsi zaś, głównie Tesijczycy, żądają niemałych sum, jednak to profesjonaliści jakich mało w innych zakątkach świata. Miasto przez wielu uznawane za barbarzyńskie posiada jednak swój Amfiteatr, sponsorowany przez samego księcia. Spotyka się tam elita władzy miasta i co bogatsi podróżnicy. W Karmelowej Gospodzie raz w tygodniu można spotkać Księcia Bajossa, ta karczma znajduje się także niedaleko portu.

Waluta: Złoty Dinar (król Tarant na awersie) przelicznik 1ZD – 0,9nFL, Srebrny Dinar 1SD-9SS, Brązowy Dinar 1BD-0,9SS
Trunki: Piwo Ale (litr 0,5BD), Wino Sedorskie (dzban 3l – 1SD), Orczok (1BD), Błękit Mortyra (wino 3l – 5SD)
Potrawy: kasza (1BD), małże (3BD), rekin (3,5BD), wielka kałamarnica (5BD).
Pokój na noc – 4BD, pokój z wodą bieżącą (ver deluxe) 10BD "

Navarra zwana Tyglem - Miriel Azgaroth, Wielka Biblioteka w Monoleth.