Kroniki I: Miasteczko Ilyron (autor: Bast)

Występują: Kaladrin (Bast), Xinar an Gnar (Cad), Nashir Shir Shahar (DarkElf), Dewrot Draks (Prosiak)


1506 rok, 1 Maj, Imperium Havieloth.

Jakoś przeczuwałem, że ten dzień będzie inny niż wszystkie. Rankiem poszedłem po wypłatę do Arisa – kupca należącego do gildii handlowej zwanej Kompanią Południowo-Wschodnią. Był jedynym spośród niewielu, który ofiarował mi pracę i do teraz nie zwolnił. Za to wielkie dzięki. Tego ranka Aris polecił mi nowego pracodawcę, niejakiego Hist’a Lakosa – kupca i zarazem jego przyjaciela. Udałem się więc do karczmy Zielony Gryf, do pokoju nr 12. Okazało się, że Hist potrzebuje magów i wojowników do jednorazowej misji – podobno bardzo ważnej. Kiedy zaoferowałem swoją pomoc w drzwiach pojawiło się dwóch ludzi również chętnych do wykonania tego zadania. Jeden z nich, Nashir Shir Shahar, pochodzący z dalekiego Południa, aż z Abamarii, okazał się szlachetnie urodzonym rycerzem. Odziany był w zbroję, którą zdobiły insygnia swojego południowego rodu, a jego twarz i rysy zdradzały jego pochodzenie. Drugą osobą był czarodziej (niespecjalnie mnie to cieszy, poczułem się troszeczkę zagrożony) o imieniu Xinar. Na pierwszy rzut oka wydał się bardzo małomówny i takim się później okazał. Nie mogę dużo o nim napisać, bo jeszcze dobrze go nie poznałem, jak również jego mulackiego towarzysza, ale oni najwyraźniej znali się już wcześniej. To osłabia moją pozycję.

Przejdę do zadania, które otrzymaliśmy... Hist zaoferował 180 Florenów do podziału na naszą trójkę, jeśli odzyskamy bezcenną dla niego rzecz. Jest to amulet, dość kosztowny moim skromnym zdaniem, ale znajduje się obecnie w rękach burmistrza Ralfa Lakosa. Ralf jest burmistrzem małego miasta Ilyron, a jednocześnie bratem Hista. Według kupca zmienił zawartość testamentu rodziny i bezprawnie przejął rządy w mieście i majątek rodzinny. Hmm... Nie podoba mi się ta sytuacja, ale pieniądze nie rosną na drzewach. Przyjęliśmy zadanie.

Trochę czasu na załatwienie ostatnich spraw przed wyjazdem. Tam gdzie mieszkam, w dzielnicy rzemieślników, w karczmie Złota Moneta, powierzyłem Olowi (karczmarzowi) mój pokój – zostawiłem tam moją najcenniejszą rzecz – Księgę Czarów. Kupiłem żarło i trochę rzeczy, po czym ruszyłem w kierunku bramy. Mieliśmy trochę kłopotów z przejściem (w okolicach grasują banici), ale Nashir to załatwił. Myślę, że będzie pomocny ze swoim szlacheckim pochodzeniem i rycerską charyzmą.


1506 rok, 1 – 8 Maja, Imperium Havieloth.

Podróż przebiegła bez żadnych kłopotów. Nie nawiązałem jeszcze kontaktów z Xinarem, trochę mnie denerwuje. Chyba mnie unika, w każdym razie kiedy chcę z nim porozmawiać zawsze udaje zmęczonego. Moja cierpliwość kiedyś się skończy. Nashir jest bardziej otwarty na rozmowy, ale widać, że trzyma się czarodzieja. Ciekaw jestem jaką szkołę skończył ów czarodziej i jaką magią się zajmuje. Powiedział, że ogólną, ale wątpię w to.... wydaje się być bardzo chuderlawy i mało odporny, słaby – może jest chory. Ja staram się nie zdradzać z niczym, ani z przeszłością ani z teraźniejszością. Jednak czas pokaże...


1506 rok, 8 Maj, Imperium Havieloth.

Dotarliśmy do Ilyron. Rozdzieliliśmy się. Przez pół godziny czasu starałem się zdobyć jak najwięcej informacji o mieście i burmistrzu. Po tym czasie spotkałem ich w karczmie Halabarda, gdzie mulat zamówił dla wszystkich drogie żarcie – głupiec postawił obiad bez wiedzy o jego cenie i to jeszcze mnie, osobie, której nie zna. Na takich się tylko korzysta. Bogaty i szlachetny rycerz, phii...

Dowiedziałem się, że burmistrz mieszka w bogatej dzielnicy blisko Białego Jeziora, tam też udaliśmy się na inwigilację. Po drodze zatrzymaliśmy się w tańszej oberży zwanej Niedźwiedzia Łapa, karczmarzem okazał się przemiły niziołek. W okolicy Białego Jeziora podszedł do nas żebrak – tak mi się wydawało dopóki nie wyjął kości i nie powiedział, że tej nocy zginiemy. Potem uciekł, a ja rzuciłem się za nim w pogoń, jednak nie dogoniłem szaleńca. Na nikim oprócz mnie nie wywarł wrażenia, ale ja coś czułem – i nie myliłem się. Kilka ulic dalej gość stał na głowie, nie byłoby w tym nic dziwnego, tyle że on stał bez pomocy rąk i to twarzą do muru. Nie reagował na nasze słowa, dopóki nie pomachałem mu ręką przed twarzą. Bez poruszania wargami zasyczał byśmy go zostawili. To nie był jego głos. Coś w nim siedziało i to coś było potężne. Nashir rzucił mu monetę, po czym ta sama moneta wypaliła mu się na dłoni. Później rozpadła się na kawałki, pękła. Dodatkowo na niego i na mnie rzucił czar (tak mi się wydaje), chociaż nie zauważyłem aby to robił. Kiedy czar przestał działać, stało się to pod wpływem ciepłej wody, wróciliśmy do karczmy.

Nie daje mi spokoju ten opętany żebrak. Xinar okazał się ignorantem i nie przejął się całym incydentem, a ja podejrzewam, że to jeszcze nie koniec. Podobno za kilka dni ma być festyn na cześć patrona miasta, może coś się wydarzy… Na razie martwią mnie słowa: „Tej nocy zginiecie !!!”.

Siedzieliśmy w karczmie i rozmyślaliśmy, kiedy zjawiło się w progu dwóch ludzi. Niby to nic wielkiego, ale jeden z nich należał do Niebieskich Szat – czarodziejskiej organizacji, która w Dermath miała budować swoją siedzibę. Schlali się trunkiem zwanym Magus, działającym ponoć jedynie na magów, ale wolałem nie próbować. Kiedy we dwoje opuszczali karczmę, za nimi udał się gość odziany w zbroję i prawie tak samo brzydki z twarzy jak ja. Miał blizny i wyglądał jakby jego twarz wpadła pod skalpel pijanego chirurga. Stwierdziłem, że nie był to zbieg okoliczności i nie myliłem się. Wespół z Nashirem wyszliśmy za całą trójką. Dotarliśmy do nich w jednej z ciemnych uliczek. Kompan pijanego czarodzieja Niebieskich Szat leżał nieprzytomny na ziemi, a nad jego ciałem stał ów zbrojny z wyciągniętymi mieczami. Zaczął (nie przejmując się naszym towarzystwem i rykami pijanego maga), wiązać i kneblować nieprzytomnego. Zagroziłem mu strażą – twardziel nie przejął się i kazał nie wtrącać, powiedział, że jest łowcą nagród – skoro tak twierdzi, to znaczy, że wie co mówi, więc ruszyliśmy powiedzieć o tym straży. Straż jak zawsze, niech ich dusze pochłonie gniew Amala, nie przejęła się – imbecyle…

Tej nocy wystawiliśmy warty. Ja i Xinar wartowaliśmy pierwsi, kiedy koło północy, gdzieś z korytarza usłyszeliśmy cichy jęk: „Proszę zostaw mnie.” Okazało się, że na korytarzu nic i nikogo nie było. Jestem pewien, że coś słyszałem, chociaż sam już nie wiem... Zmianę warty przejął Nashir.


1506 rok, 9 Maj, Imperium Havieloth.

Pogoda jest brzydka, bo od samego rana pada ulewny deszcz i jest dość chłodno. Nie wiem po jaką cholerę poszliśmy w taką pogodę na targ, ale spotkaliśmy tam tego obłąkanego bezdomnego. Poszliśmy za nim. Ubłoceni i przemoczeni (jednym słowem syf) dotarliśmy za nim (po tym jak zrobiliśmy dwa razy te same kółka) do ubogiej dzielnicy. Na drzwiach szopy, do której wlazł (nie znam się na budownictwie, ale takie coś idzie chyba zbudować w kilka minut) narysowany był znak, prawdopodobnie (co mnie zresztą zdziwiło) zakrzepłą krwią. Weszliśmy za nim. W środku panował mrok i smród. W centrum jedynego pomieszczenia siedział, mrucząc coś pod nosem bezdomny, a obok niego na srebrnym stojaku leżała srebrna miska i kadzidło. Wszędzie unosił się zapach jakiś odurzających substancji. Dziadek, jak gdyby w transie wrzucał coś do misy, a jej zawartość wciąż bulgotała. Przemówiłem do niego, ale nie odezwał się. Następnie Xinar (nie wiem co ten debil chciał osiągnąć, ale więcej stracił) przyłożył swój kij do kadzidła, po czym kij się zapalił. Zaczynam powoli mieć przeróżne podejrzenia…, ale też zaczynam się gubić w wydarzeniach, których jestem świadkiem – o co tu kurwa chodzi?! Co ten dziadek, bezdomny ma wspólnego z magią, a może faktycznie jest opętany? Zaproponowałem przerwać mu te gotowanie, ale oczywiście te dupki wystraszyły się. Bardzo zdenerwowałem się na Nashira, wydawało mi się, że rycerze są odważniejsi – no cóż człowiek całe życie się uczy. Zaczynam zdawać sobie sprawę z faktu, że pracuję z kretynami, na których raczej nie będę mógł polegać – zobaczymy co będzie dalej.

W nocy znów wystawiliśmy wartę w tej samej kolejności. O tej samej godzinie (ku mojemu zaskoczeniu) te same odgłosy – wyszliśmy szybko na korytarz. Naszym oczom ukazała się scenka, która rozegrała się w kilka krótkich sekund. Dwóch mężczyzn, jeden klęczy, a drugi dusi go sznurem za gardło. Dziwnie wyglądają. Nie jesteśmy w stanie rozpoznać (ja i Xinar) ich twarzy – morderca jest otulony szalem. Ofiara pada z agonalnym, cichym jękiem na podłogę, po czym obie postacie znikają. Szczęka opadła mi z hukiem na ziemię. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc bez słowa weszliśmy do pokoju. Po głowie chodziły mi setki chorych myśli. Albo ja zwariowałem, ale to odpada Xinar też to widział (zbiorowa halucynacja?), albo klątwa, sam już nie wiem... Jakby tego było mało, we śnie, kiedy jak słupy staliśmy w pokoju oparci plecami o drzwi, Nashir zaczął kreślić magiczne runy, ale nie dokończył. Co się dzieje w tej karczmie, tego nie wiem, ale kurwa coś tu się dzieje.


1506 rok, 10 Maj, Imperium Havieloth.

Pogoda tego dnia nam dopisała, było cały dzień ciepło i przyjemnie. Pytaliśmy się karczmarza o dawnego właściciela. Tak naprawdę to pierwszy poszedł porozmawiać w tej kwestii Xinar, ale niczego się nie dowiedział. Potem przyszła kolej na mnie. Dowiedziałem się tyle co mag, a nawet trochę więcej. Niziołek odkupił i wyrestaurował karczmę 3 lata temu od niejakiego Rebensa. Ale nie zdradził nam jego obecnego adresu. Powiedział jeszcze ciekawą i radosną dla mnie nowinę. Tej nocy w tym mieście zamordowano kapłana najgorszego z bogów (sam nie wiem czy powinienem pisać o nim bóg). Ale bardziej się ucieszyłem, niż zmartwiłem – nie daję po sobie tego poznać.

Postanowiliśmy pójść odwiedzić zwariowanego bezdomnego (już nie wiem jak go nazywać). Kiedy doszliśmy w odpowiednie miejsce, okazało się, że szopa znajduje się po przeciwnej stronie ulicy. Żeby nie zacząć wariować, doszliśmy do logicznego wniosku, że chłop ją rozmontował i przeniósł na drugą stronę (ale jestem śmieszny, nawet wariaci tego nie robią !!!). Najlepsza była kolejka meneli i wariatów przy wejściu do niej. Kiedy wszyscy już się rozeszli, Xinar wszedł do środka. Wypił te świństwo, które wczoraj przyrządzał ten opętany biedak (wrzucał tam nawet myszy). Teraz już wiem, że Xinar jest jebnięty, to tak jakby zjadł końskie odchody – jest zboczony, czy co? Po tej jego krótkiej degustacji końskiego łajna, postanowiliśmy odnaleźć pana Rebensa.

Krążyliśmy bryczką tak długo, dopóki dorożkarz nie zdecydował się nas podwieś pod karczmę Pod Ratuszem, której teraz Rebens był właścicielem. Za wszystko płacił nasz szlachetnie rozrzutny, naiwny rycerz – zobaczymy co zrobi jak mu kasy zabraknie. Pod Ratuszem siedzi sama elita miasta, radni i wysoko postawieni urzędnicy, szlachta i bogate mieszczaństwo. Rozmawialiśmy z Rebensem (gbur i ignorant totalny), po czym Xinar opuścił nas na chwilę i wyszedł z karczmy. Chciałem wytłumaczyć Rebensowi o zajściach w nocy na korytarzu i wypytać go o ewentualne wydarzenia, które mogłyby spowodować klątwę, kiedy on zarządzał karczmą, ale było widać, że rozmowa wymyka się spod kontroli, a Rebensa najwyraźniej to nie zaintrygowało. Zniechęcił się do nas jeszcze bardziej, gdy zobaczył Xinara biegającego nago w fontannie na rynku przed karczmą. Niech Amal pochłonie duszę tego zidiociałego i zboczonego maga. Teraz ja i połowa mieszkańców tego miasta i Nashir również, przekonaliśmy się, że Xinar naprawdę jest zboczony, albo ten wariacki trunek miał na jego zachowanie taki wpływ. W każdym razie Rebens nam podziękował, a Xinara zwinęła straż miejska – mam mętlik w głowie.

Ruszyłem za Rebensem do ratusza, ale głąby strażnicy nie wpuścili mnie. Zdecydowałem się więc pójść do wariata i dowiedzieć się czegokolwiek o jego działalności. Dotarłem na miejsce. Był sam i jak zwykle mieszał coś w swoim kociołku. Wyszedłem na zewnątrz i przywołałem mojego sługę. Kazałem wejść mu do środka i zabrać wariatowi kociołek, ale po tym jak sługa znikł za drzwiami straciłem z nim kontakt. Prawdopodobnie przez dotyk z kociołkiem. Teraz już na 100% jestem przekonany, że kociołek jest magiczny i to silnie. Wszedłem do szopki po raz drugi. Zwariowany żebrak chciał mnie poczęstować swoją zupką, ale zabrałem mu kociołek i zagroziłem, że wyleję jego zawartość. Pierwszy raz zapragnąłem tej rzeczy, jednak mój mało genialny plan legł w gruzach, kiedy starzec ukląkł i rzucił we mnie czar. Była to trująca i szczypiąca w oczy chmura czerwonego proszku. Skubany zmusił mnie do wycofania się na dalszą odległość – chyba chciał mnie otruć. Ale nie pozostałem mu dłużny i zanim się wycofałem wylałem całą zawartość kociołka na tego starego pierdzielca. Kiedy wydawało mi się, że czar przestał działać (a on cały czas działał, tylko ja o tym nie wiedziałem) ruszyłem w stronę karczmy. Okazało się, że to była jakiegoś rodzaju paskudna klątwa – śmierdziałem jak skunks. Myślałem, że zmyję smród w łaźni, ale myliłem się. Szef łaźni (pierdoła i oszust) wezwał straż, a ta mnie aresztowała pod pretekstem napaści. Nie spodobał im się chyba ten smród. Na szczęście (dla mnie) zjawił się Nashir i kiedy powiedziałem mu o starcu i klątwie (uwierzył, bo sam był świadkiem takich rzeczy), ten załatwił mi zwolnienie spod łap tych durnych strażników. Hmm... skoro to klątwa, to pomóc mi powinien jakiś kapłan – tak mi się przynajmniej wydaje. W tym zafajdanym mieście są tylko świątynie postawione samym bożkom i oczywiście jest tu też świątynia psa – oby ktoś spalił to cuchnące miejsce. Bez wyjścia udałem się do świątyni Arianne, a tam kapłanka poinformowała mnie, że ten staruch to kapłan Tuluntusa (boga szaleńców), a jego chatka to świątynia – co za popierdzielone miasto.

Kiedy siedziałem tak w tej zafajdanej świątyni przyszli Xinar i Nashir, a za nimi jakiś krasnolud – wyglądał na zbrojnego. Na pierwszy rzut oka i po tym jak się przedstawił wygląda na wieśniaka i głąba – raczej nie jest zbyt bystry. Okazało się, że owego krasnala przysłał z tą samą misją nasz wspólny znajomy Hist Lakos, niestety nie mogłem wyjść ze świątyni, więc to wszystko co usłyszałem od niego. Za to Nashir powiedział mi ciekawe rzeczy, a mianowicie, że Xinar (teraz już wiem, że to dzięki zupce kapłana Tuluntusa) dysponuje olbrzymią siłą – jestem ciekawy czy długo to potrwa, bo jeśli tak to trzeba to jakoś wykorzystać. Późnym popołudniem opuściłem świątynię i ku mojej satysfakcji czar przestał działać. W końcu mogłem z nimi spokojnie porozmawiać. Wkurwili mnie. Ten arogancki czarodziej wymiguje się od płacenia i zaczyna sobie za bardzo folgować w kontaktach ze mną. Coraz bardziej mnie irytuje jego ignorancja i wyśmiewność – kiedyś mu się za to odpłacę, kiedyś na pewno. A propos krasnoluda – faktycznie nie grzeszy inteligencją, a jego brak wiedzy nawet mnie bawi – typowy wieśniak. Nazywa się Dewrot z rodziny Draksów i pochodzi ze wsi Wilkowyje, która leży w górach, w okolicach Togordu Wielkiego. Nawet te wiadomości o nim nie są ciekawe, co do samej jego persony (prócz tego, że jest głąbem) to mam nadzieję, że jest lepszym wojownikiem niżeli myślicielem. Zobaczymy...

Przy późnej kolacji byłem świadkiem zdumiewającej siły Xinara, wygrał siłując się na ręce z okolicznym mistrzem w tym sporcie dla prymitywów. Hmm... faktycznie zupka ma moc, ale czy ma też swoje skutki uboczne ? He, he, he... Mam nadzieję, że wyrosną temu bęcwałowi ośle uszy.


1506 rok, 11 Maj, Imperium Havieloth.

Przy śniadaniu przeszkodziło nam dwóch czeladników tutejszego kata. Poszukują kogoś w zastępstwo na dzisiejszą egzekucję, bo ów kat to pijak i nie jest w stanie dzisiaj działać. Cała sprawa śmierdzi i jest podejrzana (według czeladników wszystko gra i jest incognito – pełna anonimowość), ale zgodziłem się wziąć w tym udział. Tymczasem krasnolud oświadczył (tylko kretyn mógł wymyślić taki plan), że pójdzie do burmistrza i wyłoży mu kawa na ławę – nie mogliśmy tępakowi wytłumaczyć, że to nienajlepszy pomysł. Ale cóż.... niech idzie, może się uda. Przebrany za kata wyszedłem na dziedziniec, a ze mną dwóch czeladników – wszystko mi musieli mówić, bałem się jak cholera. Mam nadzieję, że pozostałem anonimowy i nikt mnie nie rozpoznał. Wykonałem egzekucję na wspólniku Jurkofa – banity, który od jakiegoś czasu wraz z takimi jak ten dręczy okolice. Wszystko odbyło się bez najmniejszego problemu, a ja wytargowałem 7 Florenów za czyn godny kata. Przebrałem się i szybko pod osłoną cienia ruszyłem do Niedźwiedziej Łapy. W pokoju spotkałem się z Nashirem i Xinarem, krasnoluda nie ma.



Kilka słów od Mistrza Gry (autor: daimonuss)

Z zadania odzyskania amuletu burmistrza Ilyron nic nie wyszło. Drużyna robiła wszystko tylko nie to co zostało im zlecone. Ale czyż nie na tym polega RPG? Na dowolności i braku ograniczeń? Sam Kaladrin uciekał z miasteczka dużo wcześniej. Po jednej z wielu kłótni, w nocy, ukradł księgę czarów Xinara i zwiał do Dermath. Drużyna kilka dni później także opuściła miasteczko, a ja mam wspomnienia z fajnej zabawy w tej przygodzie. Kaladrin żyje nadal i ma się dobrze. Od tamtego czasu półelf nie zagrał żadnej przygody (bo w sumie żadna postać by z nim nie chciała podróżować), a sam właściciel postaci, Bast, odgrywał postacie Lataniela, Sarsosa i Druma. Mimo wszystko Kaladrin czeka i być może Bast kiedyś zagra nim ponownie. Minęło wiele lat od tego czasu i na pewno sama postać by dojrzała i była by odgrywana w odmienny sposób - co jest naturalne, gracz także się zestarzał:)